święci

Św. Benedykta od Krzyża
O. Marian Zawada OCD

Podczas gdy w 1933 roku Kościół, radując się swą XIX-wieczną tradycją, ogłaszał święty rok jubileuszowy, w Europie dojrzewało okrucieństwo totalitaryzmów. W umysłach wodzów III Rzeszy dojrzewał pomysł poszerzenia przestrzeni życiowej dla wybranej rasy. Rosja cierpiała powalona obłędem komunizmu karmiącego się krwią milionów ofiar. Niedługo te dwa płody nienawiści - totalitaryzm znad Renu i znad Wołgi - rzucą się na siebie.

W tym też czasie, pośród dziejowych napięć, 14 października 1933 roku, w północnej Nadrenii przekroczyła próg kolońskich karmelitanek bosych dr Edyta Stein. Dla wielu twórców kultury „rzeczowego myślenia" była to niezrozumiała, a wręcz bolesna decyzja...

Edyta, której życie wpisało się w najtrudniejszą i najokrutniejszą historię naszego wieku, była jedną z najwspanialszych kobiet, o niezwykłym pięknie intelektualnym i duchowym. U źródeł wiedzy - przenikliwej filozofii - umiłuje prawdę do końca, ofiarując siebie, by pozyskać ostateczną prawdę o człowieku. „Żywość ognistej natury" - tak się o niej wyraził spowiednik. Tym ogniem Kościół dekoruje ołtarze, tę żywość rozrzuca w szczeliny ludzkiego wątpienia.

Żywe srebro

Rok 1891, banalny, był jednym z ostatnich wygasającego wieku i niósł przeszywający niepokój co do przyszłości. We Wrocławiu, przy Kohlenstrasse, pewnego ciepłego dnia październikowego rodzi się Edyta - najmłodsza w rodzinie właściciela przedsiębiorstwa opałowego. Urodziła się w dniu, który później nabierze jeszcze znaczenia. Dla Żydów jej rodziny było to święto Jom Kippur, Dzień Pojednania. Pojednanie, a ostatecznie jedność stała się jedną z pasji jej życia. Od czasu do czasu przebija w jej myśleniu zdumienie nad odkrytym „powiązaniem sensów".

Edyta prędko traci ojca (1893 rok), a odważna matka dzielnie zmaga się z losem, by przyodziać i wyżywić, a zwłaszcza wykształcić siedmioosobową gromadkę. Edyta była przyzwyczajona do prostoty i oszczędnego stylu życia. Wpatrywała się w ciężkie życie samotnej matki. Wywiązywanie się z obowiązków rodzinnych i własny półsierocy los były pierwszą szkołą noszenia krzyża.

Edyta od początku była jak „żywe srebro, ciągle w ruchu, kipiąca nadmiarem zabawnych pomysłów, zuchwała i wścibska, nieokiełznanie przy tym uparta..." To wewnętrzne kipienie tworzyło jej życie.

Fenomenologia

Szkoła, liceum i studia uniwersyteckie do 1913 roku wyznaczały rytm życia w rodzinnym Wrocławiu. W szkole i w rodzinie nasiąkała atmosferą - jak to sama nazywa - „samodzielności", w której wyparowała potrzeba religii. Pełna „zasad idealizmu etycznego" wrosła w atmosferę akademicką, w jej wolność (tę broń obosieczną), liberalizm z kwestią kobiecą, podniecaną niekończącymi się dyskusjami studentów.

Już wtedy dała się poznać: Edyta uwielbiała „jasny i ostry" tok myślenia i zawsze szła bezkompromisowo za swymi ideałami, była bezlitosna wobec studenckiej miernoty - nigdy nie interesowali jej „tępo wegetujący studenci". Nazywali ją „koniczynka" - dla wielu zapewne czterolistna. Jej kipiący temperament, świeżość i radość poznawania jednały jej przyjaciół i towarzyszy „myślenia", bo jak sama wyznaje, nigdy „nie uprawiała" marzeń właściwych podlotkom... Była dziwnie dorosła.

Atmosfera Uniwersytetu Wrocławskiego przytłoczyła Edytę racjonalizmem. Nie ukrywała rozczarowania: „...całe moje studia psychologiczne doprowadziły mnie do przekonania, że (...) wciąż mi brak koniecznego fundamentu". Dławiący rygoryzm myślenia, negacja duchowego wymiaru człowieka, ateistyczne deklaracje doprowadzają ją do zagubienia duchowego. Napisze później: „...chodziłam jakby zmiażdżona straszliwym ciężarem". Po dwóch latach studiów zrozumiała, że Wrocław nie ma jej nic więcej do zaoferowania. Poznała najwartościowszych wykładowców, uczestniczyła w życiu kół studenckich, w niepokojach Grupy Pedagogicznej, która przygotowywała studentów do pracy zawodowej. Przerwała studia na wrocławskiej Alma Mater, planując tylko jeden semestr posłuchać w samym sercu Niemiec, w Getyndze, filozofa numer jeden tamtych czasów - Edmunda Husserla. Nie przypuszczała, że będzie to przygoda jej życia. Getyngę 22-letnia Edyta podbiła niemal „z marszu". Niezwykle szybko dostała się do ścisłego kręgu uczniów mistrza, zabierając kompetentnie glos już na pierwszych spotkaniach.

Ale na fenomenologii, podobnie jak na całej kulturze, zaważył dramat pierwszej wojny światowej. Towarzysze dysput stali się towarzyszami broni, tworząc ochotniczy regiment getyński, który rzucono w najbardziej zaciekłe walki we Flandrii, a Edyta podzieliła los wielu pielęgniarek wysłanych na Morawy. Tam zobaczyła całe okrucieństwo wojny. Tego cierpienia człowieka, setek tysięcy ludzi, nie umiała jeszcze nazwać krzyżem. Wierzyła bowiem w „niemiecką rację stanu" i całkowicie się z nią utożsamiała. Wojna zebrała żniwo, niektórzy nie wrócili. Jednym z nich był A. Reinach, na którego wykłady Edyta chętnie chodziła urzeczona jego lekkim, swobodnym, wytwornym, przejrzyście jasnym, a nade wszystko porywającym stylem. Z bólem pojechała na pogrzeb przyjaciela. Ale to, z czym się spotkała na pogrzebie, uderzyło niespodziewanie w jednolity, racjonalny sposób jej myślenia: dzielne zachowanie młodej wdowy, którą spodziewała się znaleźć w rozpaczy. Edyta przekonała się, że istnieje coś silniejszego niż śmierć i coś, co wychodzi poza zakres fenomenów. Wspomni później: „Ujrzałam pierwszy raz w życiu Kościół w jego zwycięstwie nad ościeniem śmierci. Był to moment, w którym moja niewiara załamała się, religia mojżeszowa zbladła, a Chrystus zajaśniał..." Było to pierwsze głębokie, świadome spotkanie z krzyżem, z cierpieniem, które przemienia tajemnica Zbawiciela.

Panna Stein dużo wcześniej odkryła w sobie „łatwość pojmowania i wnikania w drugich", co się przerodziło w chęć filozoficznego pogłębienia empatii (wczucia). Zaczęła pisać doktorat. Praca filozoficzna ujawniła niespodziewanie „niemoc" wobec uchwycenia tego problemu, jakby nie było tęgiej przecież głowy fenomenologicznej, ale ogromny wysiłek, by osiągnąć „stopień jasności, na którym duch może spocząć", dal znakomity rezultat. Brzmiał on w początku sierpnia 1916 roku: summa cum laude egzaminu doktorskiego. Dwudziestosześcioletnia Edyta lubiła zwyciężać w wielkim stylu. Po obronie spełniły się jej marzenia - została asystentką mistrza Husserla. U jego boku przemyślała najbardziej frapujące ją tematy, ale u progu otwierającej się kariery rozstawił drogowskazy sam Bóg.

Gdy nadciągał rok 1920, Bóg „nadciągał" w jej życie. Wpadła w nieprawdopodobny kryzys duchowy, ziemia paliła się jej pod stopami, Edyta toczyła nieprzerwane walki wewnętrzne, nadto była poważnie osłabiona fizycznie chorobami. Miała wtedy prawie 30 lat. Była pewna, że Ktoś wziął w swe ręce jej życie, że „wyrzuci na śmietnik" wszystkie jej marzenia, plany, zamiary... Spotkanie z Bogiem może być wielkim trzęsieniem ziemi. Edyta wspomina spotkanie z Boską mocą, gdy w jedną noc, u przyjaciół, sięgnęła po Życie św. Teresy z Avili.

Przemożne światło Chrystusa

Po całonocnej lekturze, wstrząśnięta, zamknęła książkę ze świadomością, że ukończyła filozoficzny bieg ku prawdzie. „Zrozumiałam, co to znaczy chodzić w prawdzie, w obliczu samejże Prawdy, a tą Prawdą - jest sam Pan". Wraz z tą książką zamyka się również rozdział jej życia. Wtedy Pan, na skraju wyczerpania, ukazuje jej moc, jak to sama nazywa „emanację mocy i siły", zupełnie nowej aktywności, która nie pochodziła od niej, ale zaczęła w niej działać namacalnie.

Edyta zrozumiała, że „czysta prawda", której szukała cale życie, jest Życiem i Prawdą, jest Osobą. Nie można się spotkać z Chrystusem jedynie na drodze rozumowej, trzeba przylgnąć całym życiem, trzeba się zjednoczyć z tą prawdą. Dokonała ostatniej redukcji fenomenologicznej - zostawiła fenomenologię. Szukanie prawdy zmieniło się w bycie w prawdzie. Filozofia zmieniła się w dążenie ku Bogu. Żeby poznać prawdę, trzeba samemu być prawdziwym. Posłuszeństwo poznawanej prawdzie prowadzi ostatecznie do Boga. Ale jakże trudno być posłusznym! Do swego przyjaciela, niezmordowanego partnera dyskusji filozoficznych, pewnego razu pisze: „Argumentacja nie zda się tu na nic. Tylko ten może panu pomóc, kto od niej zdoła pana uwolnić. Coś doradzić? Już panu poradziłam: stać się dzieckiem..."

Chrzest w Bergzabern (1922 rok) otwiera czas innego myślenia i wyciska pieczęć na dziesięciu kolejnych latach intensywnej pracy nauczycielskiej, publicystycznej i społecznej. Wielkie tytuły trudnych rozpraw, odczyty na temat równouprawnienia kobiet, wykłady pochłaniały jej wiele czasu, a w tym samym czasie działała w milczeniu wnętrza łaska. Filozofia powoli schodziła z piedestału. Edyta swój rozwód z nią komentuje: „Studium filozofii jest nieustannym chodzeniem nad przepaścią..." Miłowanie prawdy dojrzewało do ofiarowania się Prawdzie.

W roku 1933, gdy Hitler przejął władzę, stanęła na progu Karmelu w Kolonii. Przyjęła imię dojrzałe, symboliczne, które Bóg wypełni znaczeniem po brzegi: Benedykta od Krzyża, Błogosławiona przez Krzyż. „Zawsze przeczuwałam, że Bóg zachował dla mnie w Karmelu coś, co tylko tam mogłam znaleźć".

Tajemniczy ogród Karmelu

Co mogła znaleźć za wysokim murem klauzurowym jedna z największych myślicielek XX wieku? Po pierwsze - logikę pomiędzy poznaniem a miłością. Nazywa to zręcznie: „Poznanie (...) przechodzi w miłość, która jest najwyższą formą poznania". Mistrz Husserl nauczył ją czegoś, co jest sekretem fenomenologii - posłuszeństwa istocie rzeczy. Edyta dostrzegła więcej. Poznawanie na tej drodze stało się już nie tylko odbieraniem, a nade wszystko darowaniem, miłością trudną, wymagającą. Wypadki potoczyły się szybko. Nadal była posłuszna, ale już osobowej Prawdzie. Poznanie prawdy wiąże się z krzyżem, cierpieniem. Już starotestamentowy mędrzec wskazywał, że w wielkiej mądrości - wiele utrapienia, a kto pomnaża wiedzę - pomnaża cierpienie (Koh 1,18). Więcej rozumieć znaczy również być bardziej otwartym na cierpienie. Człowiek otwierany i wzmacniany łaską zaczyna kochać, staje się wrażliwy, odnajduje wspólne ludziom przeznaczenie i to, co ich łączy.

Po drugie - tajemnicę nocy oczyszczenia „wiedzę Krzyża". Wszechmogący Bóg kładzie na człowieku „swą rękę i czyni go swym powiernikiem i przyjacielem". Ale jednocześnie poddaje go trudnemu oczyszczeniu, by Pan mógł się swobodnie przechadzać po swoim ogrodzie (Karmel znaczy „ogród"). Oczyszczenie polega najpierw na pozostawieniu spraw tego świata, oderwaniu się od rzeczy nieistotnych, by zająć się Panem i towarzyszyć wyłącznie Jemu. Karmel uczy tej przedziwnej gościny, bo Bóg jest Wielkim Bezdomnym, wyrzucanym tak często z serc, z domów, z zakładów pracy. Karmel, znając tę samotność Boga, chce Mu towarzyszyć, podzielać Jego troskę, chce tej ekskluzywnej cząstki, by żyć w cieniu Boga, wyłącznie dla Niego, kontemplując Jego tajemnice. Aby je poznać, trzeba przetrzeć oczy „przetrzeć" myśli i uczucia. Edyta napisze: „Gdy bowiem pełni się wolę Bożą w najgłębszym oddaniu siebie, wtedy Boże życie staje się naszym życiem wewnętrznym, wchodząc w siebie, znajduje się w sobie Boga". Przeżywanie prawdy stało się możliwe dopiero tutaj: „Oświecone łaską oczy ducha mogą ujrzeć, co było przedtem zakryte dla ich ślepoty". W ten sposób Karmel świętuje ukryte Boskie piękno. Nie można jednak do tego dojść, nie oswajając się z cierpieniem, trudem rozwoju duchowego, krzyżem w wymiarze duchowym.

Czas objęty krzyżem

Spirala historii zacieśnia pętlę wokół narodu żydowskiego w III Rzeszy. „Kryształowa noc" była początkiem procesu, który miał położyć kres kwestii żydowskiej na niemieckiej ziemi, gdyż, jak to uzasadniał sam Fuhrer, Żydzi nie są zdolni do wytworzenia własnych wartości kulturowych. Jeden naród wybrany miał być zastąpiony drugim, bezwzględnie i planowo. Okrucieństwo dojrzewało z końcem lat trzydziestych. Bóg pozostawił Edycie pięć spokojnych lat, choć przed wybuchem drugiej wojny światowej już musiała uciekać do Holandii. Stamtąd w ciepły, sierpniowy dzień 1942 roku zabrało ją Gestapo. W tydzień później zginęła za swój naród i ze swoim narodem w komorach Auschwitz. To czas jej drugiego chrztu, chrztu ognia (Łk 3,16). Ginąc z miłością w sercu, podobnie jak św. Maksymilian Kolbe, uczyniła to miejsce kaźni miejscem moralnego zwycięstwa, gdzie nie ma już zwycięzcy i zwyciężonych, ale jest obecność, która wychodzi poza rachunek doczesnych krzywd i gniewu. Krzyż, jaki poznała Edyta, jest krzyżem zwyrodniałej nienawiści narodu do narodu, nieokiełznanej dumy, która gardzi wszystkim wokoło i wszystko spycha w niewolę. Edyta wyszła na spotkanie z historią własnego narodu, z historią odrzuconego przez ten naród Boga i pragnęła przez krzyż - razem z odrzuconym Chrystusem - ocalić tę historię.

Rozumiała, że spełniało się to samo odrzucenie, za które jej bracia wzięli odpowiedzialność pod krzyżem w Jerozolimie, krzycząc Chrystusowi w twarz: Krew Jego na nas i na dzieci nasze (Mt 27,25). Przybicie Zbawiciela do krzyża winno być odkupione przez przybicie samego krzyża. Taką logikę odkrywa Edyta. Teraz już świadomie, z wyboru chce być ofiarą całopalną za swój naród, chce uczestniczyć w masakrze. Zdolność do ofiary osiąga pełnię. Taka była jej modlitwa i życie. Zycie kontemplacyjne nie jest jakimś wysublimowanym życiem pośród wysokich wartości religijnych, poza realnością świata. Jest najczęściej osadzeniem w samym centrum historii, by to, co zagrożone, ocalić. Takie życie wiąże się często, może nazbyt często z noszeniem cierpienia, cierpienia Boga-Człowieka w swym sercu. Los narodu niegdyś wybranego stał się jej losem. Krzyż znaczy solidarność, dzielenie losu. Rola krzyża, pojednania ludzkości z Bogiem towarzyszyła jej przedziwnie od początku. Urodziła się w Jom Kippur, Dniu Pojednania. „Znak pojednania stał się równocześnie drogą do nowego początku, nowego świata, wzniesionego na gruzach strasznej przeszłości. Jest również znakiem nadziei na budowanie braterskiego świata w duchu Chrystusowym, gdzie dominuje piękno, prawda i dobro, tak charakterystyczne dla duchowej postawy Edyty" - pisze s. Immakulata Adamska, niestrudzona tłumaczka pism Edyty. To „jednanie" staje u wrót nowego czasu przed każdym z nas, tobą i mną, i zaprasza do wspólnej przyszłości, która karmi się miłością. Nie należy się bać, razem z Bogiem jesteśmy mocniejsi od naszej historii.

Zycie Edyty jest wielkim dziejowym nawoływaniem do jedności. Sama wiązała losy Żydów i katolików, filozofów i zakonnic, ateistów i konsekrowanych. Jej życie oznaczało odkrywanie wewnętrznej jedności pomiędzy prawdą poznania a prawdą miłowania, można by z naciskiem podkreślić, poznania i miłowania wiernego aż do końca. Jej mistrz Husserl chętnie mówił: „U Edyty wszystko jest na wskroś prawdziwe. Radykalizm i upodobanie do męczeństwa leżą w naturze żydowskiej". Za jedność rozumianą w najszerszym znaczeniu oddała życie.

Edyta może ofiarować Kościołowi również wierność sumieniu, konsekwencję życia odkrytymi prawdami, gruntowny autentyzm przekonań. Dzięki temu mogła uczyć etosu współczesne kobiety, uczyć godności wobec przemocy. Chciała być tylko szybą okienną, która pozostaje przezroczysta, niewidoczna, doskonale przepuszczając światło.

Jedno zagazowane życie konsekrowanej Żydówki Kościół pieczołowicie wydobywa z zapomnienia, by ukazać, jak nienawiść duchowo obezwładnia, pochłania wypracowany lad społeczny i moralny. Z krematoryjnego komina wydobywa się wołanie przeciw tym wszystkim, którzy za pomocą terroru doczesnej władzy pragną skazywać na upodlenie i śmierć całe współczesne społeczeństwa; przeciw tym, którzy potrzebują nienawiści, by osiągać swe cele; przeciw ludziom duchowo upośledzonym, którzy nie znajdują granic w zachłanności zabijania w przeróżny sposób.

Edyta, stając w komorach Auschwitz, nie znalazła innego rozwiązania, jak tylko to, by miłością i cichością ofiary przezwyciężyć, wydawałoby nie do opanowania, obłęd niszczenia. Osobistą konsekracją wychodzi jak Dawid przeciw Goliatowi, by wypowiedzieć słuszne „nie" dla wymiaru śmierci, który pragnie dosięgnąć ducha człowieka, jego rodziny, wspólnoty, kultury, pracy czy religii. Śmierć Edyty jest adresowana do tych, którzy fałszują drogi człowieczeństwa, do twórców zdegenerowanej wolności ludzkiej, do wszystkich, którzy żyją syndromem rozdzierania i rozpadu, skazując ludzi na piekło niepojednania.