święci

Św. Wojciech
Gerard Labuda

Libice to ongiś gród plemienny, jeden z wielu w Czechach, leżący nieopodal przesławnego miasta Podiebrady, na jednym z przystanków historycznośląskiego szlaku z Kłodzka do Pragi, stolicy Czech, na który nie zwróciłby szczególnej uwagi żaden przygodny wędrowiec czy zawodowy turysta, gdyby miejsca tego nie uświetnił swoim imieniem św. Wojciech, patron Królestw: Polskiego, Czeskiego i Węgierskiego, a także całej środkowej Europy.

W jubileuszowym roku [1997] historyk Dariusz Piasek zwiedził je wiedziony zawodową ciekawością i tak to w swoim krajoznawczym reportażu opisał: „Dzisiejsze Libice to duża wieś, której główna ulica biegnie dokładnie przez centrum dawnego podgrodzia. Na jej wschodnim krańcu, prawdopodobnie na miejscu starszej, romańskiej świątyni, stoi obecnie kościół pod wezwaniem św. Wojciecha, zbudowany w roku 1836 w stylu pseudorenesansowym, mało ciekawy zarówno od zewnątrz, jak i od środka. Przy tejże ulicy znajduje się także Dom Kultury, w którym można obejrzeć stałą ekspozycję, obrazującą dzieje Libic w świetle prowadzonych tutaj po wojnie wieloletnich badań archeologicznych. Od zachodu natomiast zamyka ją niewielki skwer z pomnikiem ku czci Jana Husa – rektora Uniwersytetu Praskiego i kaznodziei reformacji (...) Hus jest dla Czechów największym bohaterem narodowym (...) Przedłużeniem ulicy Husa w kierunku zachodnim jest ulica Ku Grodzisku (Ke Hradiszte). Za ostatnim domem ulica skręca pod kątem prostym w lewo, natomiast prosto prowadzi ścieżka ku grodzisku. Już widać trawiaste podwyższenie, na którym żółci się łan zboża. Grodzisko w Libicach, o powierzchni kilku hektarów, wznosi się kilka metrów ponad otaczające go od północy, wschodu i południa podmokłe łąki. Większa część jego obszaru zajęta jest pod uprawę, jedynie od strony ulicy rozciąga się nieduży trawiasty plac, na którym znajdują się kamienne zarysy stojących tu niegdyś budowli prostokątnej bramy, trapezowatego budynku z XI wieku (...) po południowej stronie ścieżki oraz dużego kościoła na planie krzyża łacińskiego po stronie przeciwnej, wzniesionego około połowy X wieku i zniszczonego we wrześniu 995 roku”.

Gród w Libicach od dawna jest przedmiotem intensywnych badań archeologicznych. Podsumowanie ich w roku 1967 dało taki obraz: „Wieloletnie badania prowadzone na dwuczłonowym, składającym się z właściwego grodu i podgrodzia, grodzisku położonym w pobliżu ujścia rz. Cydliny do Łaby, stwierdziły istnienie trzech faz osadniczych. Początki Libic sięgają VIII wieku. Powstało wówczas osiedle obronne na terenie terytorium plemiennego Zliczan. Gród otoczony był wałem drewniano-ziemnym, umocnionym dodatkowo ławą kamienną. Wnętrze grodu było gęsto zasiedlone. W toku badań odkryto liczne ziemianki, jamy zasobowe i resztki pieców produkcyjnych, m.in. służących do wytopu żelaza.W wieku IX nastąpił rozwój osadnictwa w rejonie Libic. Powstał wówczas znaczny zespół osadniczy, poświadczony m.in. szeregiem bogato wyposażonych cmentarzysk, odkrytych na terenie grodu i w jego okolicy. W połowie X wieku Libice stały się stolicą księstwa Sławnikowiców. Wewnętrzna część grodu uległa wówczas gruntownej przebudowie. Na miejscu dawnej gęstej zabudowy wzniesiono okazały dwór książęcy, składający się z drewnianego budynku mieszkalnego i połączonego z nim pomostem kamiennego kościoła. Kościół był budowlą jednonawową z transeptem i prostokątnym prezbiterium zamkniętym półkolistą apsydą. Od południa do prezbiterium przylegały dwie prostokątne przybudówki, pełniące prawdopodobnie funkcje baptysterium i zakrystii. W obu ramionach transeptu znajdowały się empory wsparte filarami. W apsydzie odkryto resztki cyborium. Prawdopodobnie kościół zbudowano w latach 950–970. Bywa on zaliczany do budowli powstałych w kręgu architektury ottońskiej. W obrębie świątyni odkryto resztki dwu stall nagrobnych, które pierwotnie umieszczone były w ścianie zewnętrznej południowego ramienia transeptu. Wokół kościoła rozciągał się cmentarz grzebalny. Na południowy wschód od pałacu natrafiono na resztki pracowni, zajmującej się obróbką miedzi i srebra. Posiadała ona niewątpliwie związek z mennicą egzystującą na terenie grodu, która emitowała m.in. monety z imieniem ZOBEZLAY i nazwą mennicy LIUBUZ. Na terenie podgrodzia istniały dalsze kościoły znane z późniejszej tradycji, dotąd archeologicznie nie zlokalizowane. W roku 995 Libice zostały zdobyte i spalone przez wojska Przemyślidów, a większość członków rodu Sławnikowiców poniosła śmierć”. (...)

Sławnik, jako książę plemienia Zliczan, pojawia się na scenie dziejowej równie tajemniczo i niespodziewanie, jak jego księstwo położone na samym pograniczu między dwu głośnymi i stosunkowo lepiej rozpoznanymi państwami: wielkomorawskim księcia Świętopełka i czeskim dynastii Przemysłowiców. Nie jest też pozbawiona elementów tajemniczości nagła kariera Libic jako stolicy księstwa Zliczan dopiero od połowy X wieku.

Na kraj do niedawna nazywany Czechosłowacją w drugiej połowie pierwszego tysiąclecia po Chrystusie składały się trzy krainy: Czechy, Morawy i Słowacja, które z kolei dzieliły się na kilkanaście okręgów plemiennych rządzonych przez książąt wyłonionych przez starszyznę plemienną. Między tymi plemionami i książętami doszło u schyłku tego okresu do wybuchu wewnętrznych konfliktów, w wyniku których silniejsze rozciągały zwierzchnictwo nad słabszymi, zmuszając je do świadczeń zarówno rzeczowych w postaci danin, jak i usług wojskowych. Najszybciej do zjednoczenia potencjałów gospodarczych i społecznych, a w ślad za nimi politycznych, doszło na Morawach (...) nastąpiło nawiązanie stosunków z cesarstwem karolińskim, w szczególności zaś wschodniofrankijskim (od roku 843). (...)

W okresie świetności za czasów Rościsława i Świętopełka pod ich panowaniem znalazła się Słowacja, której książę Pribina, rezydujący w Nitrze, został koło 833 roku pokonany i wypędzony z kraju.

W orbicie wpływów frankijskich i morawskich znalazły się też plemiona czeskie. W 845 roku król Ludwik Niemiec przyjął w Ratyzbonie (Regensburgu) 14 „książąt” czeskich i nakłonił ich do przyjęcia chrztu. Było to równoznaczne z objęciem Czech niemiecką organizacją kościelną, reprezentowaną na tym terenie przez arcybiskupstwo salzburskie. Podczas wojen frankijsko-morawskich książęta czescy włączyli się do nich po stronie Świętopełka; w bitwie nad rzeką Wełtawą w 872 roku brało udział aż pięciu książąt. Pomiędzy nimi był również Borzywój, książę Czech właściwych; przy poparciu ks. Świętopełka zajął on w Czechach jako książę Pragi (867–889) naczelne stanowisko i z tego tytułu uchodził za założyciela państwa ogólnoczeskiego.

W następnym stuleciu w Czechach – po upadku państwa wielkomorawskiego – doszło do wytworzenia ponadplemiennego państwa. Po śmierci Borzywoja władza przeszła kolejno na jego synów, najpierw Spitygniewa (889–915), a następnie Witysława (915–921). Powtarza się to samo z synami tego drugiego; najpierw władzę objął Wacław, który zginął w zamachu (929) z inspiracji swego młodszego brata Bolesława (929-972), właściwego twórcy ponadplemiennego państwa; po jego śmierci tron odziedziczył Bolesław II (972–999), z przydomkiem Pobożny, pogromca rodu Sławnikowiców.

Z widowni dziejowej znikają bez śladu tak liczni jeszcze w poprzednim stuleciu książęta małoplemienni. Jedynym racjonalnym wytłumaczeniem tego zjawiska jest przyjęcie hipotezy, że wszyscy oni zostali albo pokonani, częściowo pozabijani, wypędzeni albo uzależnieni przez książąt praskich. (...) Ostatecznie likwidatorskim zapędom książąt Pragi oparło się z jakichś powodów tylko państwo Sławnikowiców w Libicach, sąsiadujące z nimi bezpośrednio od wschodu.

W znanej legendzie mnicha Krystiana o żywocie i męczeństwie św. Wacława i jego babki św. Ludmiły, któremu ostatnie badania przywróciły wiarygodność źródła z końca X wieku, mieści się opowieść o wojnie między księciem Wacławem i nienazwanym imiennie księciem na Koufimie [stolica państwa Zliczan – przyp. red.] takiej treści: „A oto gród jeden, zwany Kourzim, wtenczas jeszcze bardzo ludny, wzburzył się i razem z księciem, który w nim był, usiłował przeciwstawić się temu świętemu. Lecz gdy z obu stron dość dużo padło, zdało się im wnet właściwe, aby jeśli z dwu ścierających się z sobą książąt jeden okaże się zwycięzcą, to ten powinien być władcą. A gdy chcący walczyć książęta nastąpili na siebie, Bóg niebios księciu kourzimskiemu ukazał niebieskie widzenie, mianowicie że święty Wacław nosi na czole podobiznę na wzór krzyża świętego. To ten, skoro to ujrzał, odrzuciwszy od siebie broń daleko, runął na kolana i oświadczył, że przecież nie może zwyciężyć kogoś, komu Bóg zechciał z takim znamieniem przynieść pomoc. Podszedł wtedy książę święty do niego to mówiącego i zapewnił jemu samemu i gród w pokojowym władaniu, oddając mu rządy nad grodem tak długo, jak będzie żył”.

Tę opowieść z pewnymi zmianami, mającymi podkreślić wspaniałomyślność przyszłego Męczennika, Dalimil, autor rymowanej Kroniki czeskiej z początku XIV wieku, z jednej strony uzupełnił imieniem księcia, Radosław, z drugiej zaś zubożył o szczegół w tej sprawie dość istotny, mianowicie, że ów Radosław miał pozostać w posiadaniu swego księstwa aż do końca życia, a potem, jak by należało się domyślać, miało ono z czasem przejść pod bezpośrednie władanie książąt praskich. Dalimil przynosi w swej kronice jeszcze jedną, tym razem całkiem nową wiadomość, że ojciec św. Wojciecha, Sławnik, był już to „siostrzeńcem”, już to „szwagrem” księcia Zliczan, zapewne Radosława. (...)

Obojętnie więc, czy uznamy Sławnika za siostrzeńca czy też szwagra księcia zliczańskiego Radosława-Włastysława, to zawsze zostaniemy w kręgu powinowactwa między ojcem Sławnika lub samego Sławnika po kądzieli. W pierwszym wypadku to rodzona ciotka Sławnika była żoną Radosława, w drugim zaś Strzeżysława, żona Sławnika, była siostrą Radosława-Włastysława. W jednym i drugim dochodzimy do wniosku, że przedstawicielem dynastii książąt zliczańskich jest Radosław-Włastysław, a nie Sławnik i jego ojciec. Zapewne weszli oni w posiadanie Koufimia po śmierci Radosława. Stało się to prawdopodobnie wpołowie X wieku, gdy została opuszczona Stara Koufim, a siedziba księstwa została przeniesiona do pobliskich Libic.

O pochodzeniu Strzeżysławy, poza wyżej podaną wiadomością, że wywodziła się z rodu księcia Radosława, jedyną, także ogólnikową, informację przekazał Brunon z Kwerfurtu, iż pochodziła „ze znakomitego rodu słowiańskiego, wielkiej była zacności, godna małżonka z godnym złączona małżonkiem”, co pośrednio potwierdza też autor Żywotu I, mówiąc, że Sławnik „pojął godną swego rodu małżonkę, która także była pełna zacności”.

Rodowód rodziców

Niektórzy biografowie domyślają się, że Strzeżysława wywodziła się z rodu panującej dynastii Przemysłowiców; gdyby tak było, to w kontekście wydarzeń, które potem nastąpiły, było wiele okazji, aby dwaj pierwsi żywociarze o takiej paranteli obu rodów wspomnieli, zwłaszcza w kontekście wyboru Wojciecha Sławnikowica na biskupa praskiego w roku 982 i zamachu na Sławnikowiców w 995. Wprawdzie jeszcze w X wieku nie było zasadniczej różnicy między dynastią panującą a ciągle w życiu politycznym obecnymi niedobitkami książąt plemiennych, ale też dlatego uchodziła za rzecz godną podkreślenia przynależność do tej znikającej z powierzchni warstwy społecznej arystokracji. Jeżeli zgodzimy się, że informacja Dalimila o pochodzeniu Strzeżysławy z rodu książąt zliczańskich jest wiarygodna, to jej status społeczny będzie ściśle odpowiadał przekazowi obu żywociarzy.

Postacią najbardziej zagadkową jest sam Sławnik, wyraźnie obdarzany przez wszystkie współczesne i późniejsze źródła tytułem „księcia” (dux), „pana ziemi” (dominus terrae). Najbardziej intrygująca badaczy kwestia dotyczy pokrewieństwa lub powinowactwa Sławnika z panującą wówczas w Niemczech dynastią Ludolfingów (...): „Matka, pochodząc ze znakomitego rodu słowiańskiego, wielkiej była zacności, godna małżonka z godnym złączona małżonkiem, z takim mianowicie, który sięgał pokrewieństwem linii królewskiej; był on bowiem bardzo bliskim krewnym króla Henryka, tego, przed którego rozkazami drżą dziś narody wzdłuż i wszerz”.

Pośród różnych propozycji wyjaśnienia więzów pokrewieństwa łączących Sławnika z saską dynastią Ludolfingów, w której poczet królów zaczynał Henryk I (919–936), a kończył król i cesarz Henryk II (1002–1024), jedni odnosili wzmiankę o Henryku już to do pierwszego, już to do drugiego. Tę alternatywę rozstrzyga od razu zwrot: „przed którego rozkazami drżą dziś narody”, a więc Bruno z Kwerfurtu miał tu na myśli Henryka II; nie może w tej sprawie decydować nazwanie Sławnika „neposem” Henryka II, gdyż akurat ten stopień pokrewieństwa, oprócz znaczenia podstawowego „wnuk”, ma jeszcze sporo innych odniesień, najogólniej wyraża to samo, co „kuzyn” w języku francuskim lub polskim.

Z istoty rzeczy mogło w tym wypadku chodzić jedynie o pokrewieństwo czy powinowactwo po kądzieli. Z tego powodu jedni historycy wywodzili je albo od jakiejś córki Henryka I, albo od dwu sióstr, z których jedna weszła w ród męski potomków Henryka I, a druga poślubiła jednego z przodków Sławnika. I znowu z tej alternatywy musi odpaść możliwość pierwsza, gdyż król ten miał tylko dwie córki: Gerbergę i Hadwigę, których mężowie: Giselbert, a potem Ludwik, i Hugon panowali we Francji. W tej sytuacji najbardziej uzasadniona wydaje się hipoteza wysunięta przez historyka czeskiego V.V. Tomeka, że u podstaw wspólnego drzewa genealogicznego obu rodów znajdowały się córki księcia bawarskiego Arnulfa (907–937), z których jedna była żoną księcia bawarskiego Henryka (syna króla Henryka I), a druga poślubiła nieznanego z imienia ojca Sławnika z Libic.

Od owego Henryka wywodzili się kolejno książę bawarski Henryk Kłótnik (955–976, 985–995) oraz jego syn Henryk (995–1024), późniejszy król i cesarz Henryk II. (...)

Ta hipoteza wydaje się najbliższa rzeczywistości. Jeżeli więc uznamy ją za prawdziwą, to po części tłumaczy nam ona fakt przejęcia przez Sławnika władzy po ostatnim (?) księciu plemiennym Zliczan, Radosławie. „Po części”, gdyż nadal nie wiemy nic o pochodzeniu Sławnika i jego własnym „księstwie”. Koneksje z rodem książąt bawarskich skłaniałyby do umieszczenia jego władztwa w południowych Czechach, niektórzy badacze skłonni są jednak zaliczać go do rodu książąt wschodniochorwackich w Czechach północnych. Poza domysły przy istniejącym stanie wiedzy źródłowej nie wyjdziemy. (...)

Środowisko rodzinne

(...) Autor Żywotu I powiedział tylko tyle, że „żył mąż o imieniu Sławnik, wielce dostojny i zamożny, człowiek niezwykły, miłujący sprawiedliwość i dzieła miłosierdzia; mąż wielki pośród wszystkich mieszkańców jego ziemi, przebogaty w złoto i srebro, pośród przyjemności wierny strażnik prawa Bożego, sumiennie postępujący według nakazów kapłanów, całemu ludowi miły, osobliwy jednak przyjaciel ubogich”. Skoro rzymski opat nie mógł znać swego przedmiotu podziwu osobiście, to wypada powiedzieć, że wyposażył go w pewne cnoty idealne, jakimi powinien był jaśnieć ojciec Świętego.

Bardziej powściągliwy w pochwałach był Bruno z Kwerfurtu. Wprawdzie na początku powtórzył w skrócie ocenę poprzednika, to jednak od siebie napisał coś całkiem odmiennego: „Będąc panem ziemi, był wszakże człowiekiem średniej miary. Rzadko się modlił, ale odznaczał się szlachetnym miłosierdziem. O czystość obyczaju nie dbał, szczodrze wspierał ubogich”.

Zgodni natomiast byli pisarze w charakterystyce Strzeżysławy, choć i w tym wypadku posługiwali się utartymi zwrotami. Według Jana Kanaparza „pełna była zacności; gdy słuchała słów życia [tj. Ewangelii], łaknęła ich coraz więcej, a wprowadzając je w czyn, głodu nie zaspokoiła; nie miała upodobania ani w przepychu matrony, ani w złocie i drogich kamieniach, mając za nic to, co głupcy poczytują za najważniejsze. Święta była jej obyczajność, święte rozmowy, była silna, jak mówią, w uprawianiu postu, w modłach w bliskiej zażyłości z Bogiem; była matką płaczącemu sierocie, a podróżnemu i wdowie najżyczliwszą siostrą”. Dość podobnie mówił o niej drugi z żywociarzy, powołując się na świadectwo Strzeżysławę znających: „Jak powiadają, była to niewiasta czystych obyczajów, hojna w jałmużnach; wiarę potwierdzała uczynkami, szlachetności swego rodu piękny dawała wyraz. Ale uczennica cnoty zawiniła, nie strzegąc należycie swego brata, albowiem sama dbając gorliwie o czystość i służąc Bogu coraz bardziej w poufnej modlitwie, mężowi pozwalała grzeszyć nie z jedną, lecz z mnóstwem kobiet”.

Wszystkim oddał sprawiedliwość Bruno, pisząc: „Dobry więc był ojciec, lepsza matka, najlepszy zaś ten, który z nich się narodził”.

Jeżeli za prawdopodobną uznamy zanotowaną przez Dalimila tradycję, że Sławnik był szwagrem księcia zliczańskiego Radosława i za jego życia poślubił siostrę Strzeżysławę, wydarzenie to należałoby umieścić w latach 930–940, a stosownie ich narodziny w przeciągu lat 910–920. Z przekazanych zapisek nekrologicznych wiadomo, że Sławnik zmarł w 981, a Strzeżysława w 987. Z tych samych zapisek nekrologicznych i kronikarskich wiadomo, że oprócz najstarszych, Sobiesława i Wojciecha, mieli jeszcze pięciu synów: Sobiebora, Spytimira, Pobrasława, Poraja i Czasława. Do tej gromady należy zapewne jeszcze dołączyć kilka córek. W domu wychowywali się też dwaj bracia przyrodni: Radzim i zapewne też Radła.

Narodziny Wojciecha i oblacja Kościołowi

Według dość zgodnej opinii biografów przyjmuje się rok 956 za datę narodzin Wojciecha. Z nadanego mu imienia wynika, że rodzice pragnęli w nim widzieć przyszłego wojownika. Ale jak doniosła tradycja rodzinna, choć „przeznaczyli go światu”, to nagła choroba pokierowała jego losem inaczej. Gdy jeszcze jako niemowlę doznał wzdęcia brzuszka i groziła mu śmierć, rodzice zanieśli go do kościoła i złożywszy „na ołtarzu Świętej Maryi, poświęcają go Panu”, a więc tym samym niejako ofiarowują go do stanu duchownego. Jakkolwiek żaden z kronikarzy nie posłużył się tym określeniem, to w rzeczywistości kościelnej owych czasów rodzice dokonywali tym samym aktu oblacji chłopca do stanu duchownego, a zgodnie z ówczesną praktyką przede wszystkim do życia zakonnego. (...)

Nie należy wątpić, że rodzice niemowlęcego Wojciecha zastosowali się do tych zaleceń, ujętych przez Jana Kanaparza słowami: „przygnębieni kładą chłopca na ołtarzu świętej Maryi i poświęcają go Panu jako ofiarę przebłagalną”, co z kolei o wiele dokładniej opisał Bruno: „Rzekli więc przerażeni rodzice, drżącym głosem prosząc: «Nie dla nas Panie, nie dla nas niech żyje ten chłopiec, lecz jako duchowny na cześć Matki Bożej niech nosi Twoje jarzmo na dorodnym karku»”.

Obaj żywotopisowie jako zakonnicy byli doskonale świadomi znaczenia tej oblacji.

Od samego zaś Wojciecha zależało, jakie w przyszłości z tego ślubu miał wyznaczyć sobie drogi postępowania. Zapewne prędzej czy później został wtajemniczony w symboliczną wymowę tego aktu. Kto wie, czy właśnie w tej ofierze życia i konieczności wypełnienia oblacji nie tkwi główne źródło przyszłych jego wahań i decyzji, aby jak najlepiej wywiązać się z powierzonego mu zadania. Być może, iż akt ten wywarł na jego życie większy wpływ, niż dostępne źródła pozwalają się nam domyślać.

Natomiast możemy uznać za rzecz pewną, że rodzice od samych pierwocin życia Wojciecha konsekwentnie realizowali złożone Bogu przyrzeczenie.

„Chłopiec bowiem, wzrastając w latach i mądrości – pisze autor Żywotu I – gdy przyszedł czas, uczy się czytania Pisma Świętego”, a także, jak dalej poświadcza, „nie opuścił domu, dopóki nie wkuł na pamięć Psałterza”.

Nieco więcej szczegółów o tych początkach nabywania wiedzy liturgicznej przekazał Bruno, sięgając w tym wypadku do wspomnień jego brata, wychowawcy Radły.

„Gdy doszedł do rozumnego wieku chłopięcego (...) oddano go w ręce duchownych, by mu udzielali początków wiedzy”. Z opowiadania Radły wynika, że musiała to być jakaś szkoła poza Libicami: „Zdarzyło się wtedy – donosi Bruno – że jego sługa, który z wielkim oddaniem czuwał dawniej przy kołysce dziecka, unikając trudu (...), uchylił się, by i przy nauce czytania być mu towarzyszem. Z tego powodu, porzucając uciążliwą drogę [nauki], raz i drugi szybko zawrócił do miłych rodziców”. Rozgniewany ojciec pokarał tę ucieczkę zbawiennymi cięgami i oddał syna z dobrym skutkiem do ciężkiej, ale zdrowej szkoły.

Zważywszy oddalenie Libic od Magdeburga, dokąd później skierowano obu chłopców, należy przypuszczać, że przedtem, będący już w chłopięcym wieku Wojciech, pobierał lekcje w jakiejś rodzimej szkole. Wiemy o istnieniu takiej szkoły w Budeču, w której za młodych lat uczył się książę Wacław. W tym czasie mogła to być również szkoła w bliższej Pradze.

Gdy Wojciech doszedł do wieku młodzieńczego, rodzice posłali go na ówczesne studia wyższe do saskiego Magdeburga.

W Kościele praskim

Gdy po siedmiu latach pobytu na obczyźnie Wojciech wraz z braćmi wracał na ojczyzny łono, zastał ją w toku wielkich zmian, które z czasem również jego objęły. Najpierw jednak skierował się do rodzinnych Libic, gdzie „drogim rodzicom [...] Sprawia wielką radość”. I od razu ten krótki epizod przedstawia się nieco inaczej w każdym z żywotów. Według Żywotu I Wojciech, odwiedziwszy „drogich krewnych”, wnet po tym „z rąk biskupa świętego miasta Pragi przyjął zbroję rycerza Chrystusowego na przyszłe boje”, czyli święcenia kapłańskie, natomiast Żywot II twierdzi, iż nadal „był lekkomyślny” i jak człowiek „lgnął do ziemskich uciech”. Być może zmianę usposobienia przyniosła w roku 981 śmierć ojca – Sławnika, i przejęcie władzy w księstwie przez najstarszego w rodzinie syna Sobiesława. Wojciech zapewne dopiero wtedy udał się do Pragi, przyjął święcenia kapłańskie i przyłączył się do grona kapelanów biskupa Detmara.

Gdy w roku 973 Wojciech opuszczał Czechy, tak one, jak i Morawy znajdowały się pod jurysdykcją episkopalną bawarskiej Ratyzbony, w obrębie metropolii salzburskiej, natomiast po jego powrocie oba te kraje miały już swoje własne diecezje z siedzibami w Pradze i zapewne w Ołomuńcu, podlegające teraz metropolicie mogunckiemu. O okolicznościach założenia biskupstwa praskiego jesteśmy dokładnie i wiarygodnie poinformowani przez biografię biskupa ratyzbońskiego Wolfganga (972–994). Czytamy w niej, że książę bawarski Henryk (955–995) zwrócił się do cesarza Ottona II (973–983) z prośbą, aby wsparł dzieło chrystianizacji Czech, m.in. przez utworzenie tam biskupstwa. Ponieważ jednak potrzebna była na to zgoda biskupa ratyzbońskiego, do niego zwrócił się z kolei cesarz. Wolfgang wówczas zwołał swoją kapitułę i otrzymał takie przyzwolenie. Prawdopodobnie taką samą procedurę zastosowano w odniesieniu do biskupstwa morawskiego, uzyskując stosowną zgodę od ówczesnego biskupa Passawy Pilgrima i jego kapituły. W wyniku tych pertraktacji wybrany w tym czasie w Pradze Detmar otrzymał w roku 976 konsekrację biskupią od ówczesnego metropolity mogunckiego Willigisa (975–1011).

Rozwiedliśmy się tutaj nieco szerzej nad genezą biskupstwa praskiego, gdyż zupełnie inną relację o jego powstaniu podał w swej Kronice Czechów Kosmas, przypisując w niej niemałą rolę samemu Wojciechowi. Według niego Detmar umarł w roku 969, a zaraz po nim na tron biskupi miał być powołany Wojciech. Gdy w roku 1086 ówczesny biskup praski Jaromir, brat księcia Wratysława, wystąpił na synodzie mogunckim z propozycją likwidacji biskupstwa morawskiego i włączenia go do diecezji praskiej, „rozwinął przed wszystkimi przywilej niegdyś [wystawiony?] przez swego poprzednika świętego Wojciecha, potwierdzony przez papieża Benedykta, jak i przez cesarza Ottona”.

W przywileju tym rzekomo zapisano, że „biskupstwo praskie (...) od początku było ustanowione jako jedno i nienaruszone na całe księstwo Czech i Moraw”. Tymczasem w stosownym dokumencie cesarza Henryka IV, wyrażającym zgodę na ponowne połączenie obu diecezji, mówi się o potwierdzeniu owego przywileju przez papieża i cesarza, ale brak wzmianki o biskupie Wojciechu. Wynika stąd, że ten dodatek o Wojciechu, jako domniemanym autorze dokumentu, pochodzi od samego Kosmasa, zwiedzionego własną mylną datacją śmierci biskupa Detmara i w konsekwencji mylną datą wyboru Wojciecha na jego miejsce.

W rzeczywistości nie było i być nie mogło jakiegokolwiek dokumentu biskupa Wojciecha o jedności diecezji praskiej i morawskiej, a tym bardziej jej potwierdzenia przez papieża Benedykta VI (972–974) i cesarza Ottona I (zm. 7 V 973), gdyż: 1) samo biskupstwo praskie powstało dopiero w roku 974, gdyż: 2) od początku istniały w ówczesnych Czechach dwa równorzędne biskupstwa w Pradze i Ołomuńcu, gdyż: 3) i to przede wszystkim – Wojciech został wybrany na biskupa dopiero po śmierci Detmara w dniu 2 I 982.

Wydaje się, że śmierć biskupa Detmara nastąpiła dość nagle. Konając, miał on wyznawać zrozpaczonym głosem, że „czarne, nieczyste duchy znienacka unoszą go do piekielnej otchłani”. Obaj żywociarze zgodnie piszą, że śmierć biskupa, która jak wiemy, nastąpiła wnet po odejściu ojca – Sławnika, wywarła na młodym jego kapelanie ogromne wrażenie. Ten bowiem „w tym czasie żył jak wytworny rycerz”. Widok umierającego Detmara „przejął go taką wielką grozą i po raz pierwszy skierował na drogę zbawienia”. Co więcej: „Tej samej nocy worem odziany włosianym i głową siwym posypaną popiołem, obchodził poszczególne kościoły, ubogim również hojnie rozdawał, co miał i siebie, i swoją sprawę w modłach Panu polecał”, ale jakby w sprzeczności z tą swoją pokutną postawą, nie zawahał się przyjąć godności biskupiej, gdy mu ją niebawem zaofiarowano.

Sam wybór, gdybyśmy z naiwną gotowością przyjęli słowa obu żywociarzy, odbył się w Lewym Hradcu, kilkanaście kilometrów na północ od Pragi, w atmosferze rzekomo niemal idyllicznej. Na zwołanym w tym celu wiecu zebrali się tam książę wraz „z osieroconym ludem”. Na postawione pytanie, kogo by wybrać na miejsce zmarłego, wszyscy jednogłośnie mieli powiedzieć: „Kogożby innego, jak nie naszego ziomka Wojciecha, którego uczynki, godność, zamożność i życie odpowiadają temu zaszczytowi”.

Opis ten dowodzi całkowitej nieznajomości procedury obrad instytucji wiecu książęcego u Słowian. W organizacji wiecu czołową rolę odgrywała starszyzna plemienna, a w czasach ustroju książęcego on sam i jego możnowładcze otoczenie. Zgromadzonemu na wiecu ludowi przypadała jedynie rola wyrażania okrzykiem zgody na to, co już uradziła władza. Nie inaczej z pewnością odbył się wybór Wojciecha na biskupa. W środowisku praskim był przecież osobą prawie nieznaną, a poza tym miał z punktu widzenia prawa kanonicznego jedną podstawową niedogodność: brak mu było co najmniej 3 lat do wieku uprawniającego do piastowania godności biskupa. A zatem całkowicie inne względy przemawiały za wysunięciem jego kandydatury przez księcia czeskiego Bolesława II na wspomnianym zgromadzeniu ludowym: były to względy polityczne.

Sławnik był jednym z ostatnich książąt plemiennych i jego księstwo oddzielało potężnym pasmem Czechy właściwe od Moraw. Zagradzało też drogę do wschodnich kresów państwa czeskiego, sięgającego wówczas aż do Bugu i Styru. W roku 981 książę ruski Włodzimierz zajął tzw. Grody Czerwieńskie, zapowiadając tym samym możliwość dalszej ekspansji w kierunku Przemyśla i Krakowa. Gdy Sławnik umarł, aktualna stała się konieczność nawiązania ściślejszych stosunków z jego następcą, księciem Sobiesławem. Nie bez wpływu na tę decyzję było stałe dążenie księcia Bolesława II do wzmocnienia sojuszu z księciem bawarskim Henrykiem Kłótnikiem, rywalem cesarza Ottona II, Sławnikowice zaś, jak wiemy, byli związani z Henrykiem bezpośrednim pokrewieństwem. Wszystko to czyniło osobę młodego Wojciecha Sławnikowica szczególnie atrakcyjnym partnerem w ówczesnej strukturze politycznej. Jego wybór na biskupa 19 lutego 982 roku w Lewym Hradcu był więc tylko końcowym etapem wcześniej zaplanowanychprawno-administracyjnych czynności.

Jak się wydaje, wybór ten ani pod względem politycznym, ani prawnokanonicznym nie napotkał potem sprzeciwu ze strony władz nadrzędnych, jakkolwiek zastanawia długi upływ czasu, jaki powstał między datą wyboru a inwestyturą i konsekracją elekta. Trudności z uzyskaniem inwestytury na urząd biskupi od cesarza Ottona tłumaczą się stałą nieobecnością Ottona II w Niemczech od grudnia 981 i nieprzerwanym jego pobytem w Italii aż do śmierci 7 grudnia 983 roku. Inwestytury udzielił mu, wręczając pastorał, cesarz dopiero na wielkim zjeździe książąt i biskupów w Weronie 3 czerwca 983 roku, toteż dopiero po tym arcybiskup Willigis mógł wyświęcić Wojciecha na biskupa 29 czerwca tegoż roku w Moguncji.

„Wyświęcony w uroczystość Piotra i Pawła (...) z licznym orszakiem wracał konno do miłej ojczyzny. Koń, którego dosiadał, ani nie biegł rączo, jak zwykle parskające konie, ani nie miał uzdy błyszczącej złotem i srebrem, lecz na sposób chłopski okiełznany sznurem konopnym, szedł według woli jeźdźca” – pisze Jan Kanaparz, zapowiadając jakby tymi słowami inny, mniszy styl sprawowania urzędu przez nowego biskupa. Przybywszy do Pragi, Wojciech, „rozwiązawszy rzemienie sandałów, bosą nogą wszedł do miasta, pokornym i skruszonym sercem odmówił prawem przewidziane modły, ku wielkiej radości mieszkańców miasta zasiadł na tronie biskupa”.

Nadzieje wiązane z wyborem Wojciecha tak wśród kół rządzących Czech, jak również wśród kleru przyniosły niebawem im wszystkim zawód lub rozczarowanie. Świeżo nominowany, nie pełniący dotąd żadnych kościelnych urzędów, dopiero uczył się ich sprawowania.

Nie wytworzył się jeszcze wówczas, zwłaszcza w stosunkowo młodym Kościele środkowoeuropejskim, przeważnie germańskim, jakiś ogólnie obowiązujący wzorzec kościelnego hierarchy. Pojawiły się natomiast w ciągu X wieku pierwsze jego kontury. Na przełomie starożytności i średniowiecza papież Grzegorz I Wielki (590–604) wzywał w Księdze reguły pasterskiej swych współbraci w urzędzie, aby utrzymywali „troskę o wnętrze” (cura interiorum)w stanie równowagi z „troską o zewnętrze” (cura exteriorum)w swoich czynnościach pastoralnych. W czasach karolińskich, w dużej mierze wypełnionych służbą misyjną, biskupi byli mocno zależni od opieki państwowej, zarówno materialnej, jak i też prawno-administracyjnej. W ślad za tym szła też ich duża zależność instytucjonalna od monarchy. Z chwilą uzyskania stabilizacji materialnej i podniesienia autorytetu papieża, biskupa Rzymu już w IX wieku, wszczął się w całym Kościele zachodnim duch reformy. Ideałem stał się biskup kierujący się zasadami reguł zakonnych, przede wszystkim zaś reguły benedyktyńskiej.

We współczesnych św. Wojciechowi żywotach biskupów wymienia się jako wzór do naśladowania takie ich cechy charakteru, jak: modlitewność, nocne czuwanie, przestrzeganie postów, rozdzielanie jałmużny, skromność ubioru, cnoty ubóstwa i pokory oraz przedkładanie kontemplacji (vita contemplativa)nad życie czynne (vita activa);nad wszystkim zaś w zachowaniach tych unosił się duch ascezy. (...)

Zetknięcie idei z rzeczywistością

Na początku wszystko wskazuje na to, że wzorcem negatywnym był dla Wojciecha jego zmarły poprzednik Detmar. Wiemy o nim niewiele, ale scharakteryzowali go ujemnie obaj żywociarze, wkładając w jego usta same drastyczne samooskarżenia. Toteż pierwsze reformy zaczął jego następca od siebie.

Czytamy więc, że wnet po objęciu rządów biskupich podzielił mienie kościelne na cztery części, przeznaczając jedną na potrzeby kościoła (katedry św. Wita?), drugą na utrzymanie kanoników kapitulnych, trzecią na rzecz ubogich, zachowując dla siebie czwartą. Ponadto w dni świąteczne rozdzielał jałmużnę wśród ubogich, a w dni powszednie gościł przy swoim stole dwunastu spośród nich, czcząc w ten sposób pamięć 12 apostołów.

Nie brak i innych typowych dla tego okresu zachowań, jak rezygnacja z wygodnego łoża, a w zamian „goła ziemia lub lichy wojłok i kamień pod głowę”, podobnie „ciało i podniety cielesne poskramiał surowymi postami (...) krótki dawał wypoczynek oczom i nigdy zmęczonych nóg nie oszczędzał”. Należało do nich również odwiedzanie więzień i chorych. Osobliwością tylko jemu właściwą było uprawianie roli i jej obsiewanie własnymi rękoma oraz ręczne prace domowe.

Każdy dzień wypełniony był z góry zaplanowanymi zajęciami duchowymi, a więc kolejno: „pukaniem do bram niebieskich” długimi modlitwami. „Od komplety do prymy słowo nie wyszło z jego ust”, na wzór ludzi mniszej profesji. Potem wysłuchiwanie skarg pokrzywdzonych, dalej odmawianie psalmów i wspólne z duchownymi czytanie ksiąg świętych. „Na takim [zbieraniu] owoców wolnego czasu upływał mu długo dzień, na takich zajęciach spędzał całą noc; takie były jego obyczaje, takie dążenia, taki cel życia”.

To tyle, co się tyczy życia prywatnego. Były też działania o wymiarze publicznym. Należała do nich przede wszystkim praca duszpasterska w ścisłym tego słowa znaczeniu, obejmująca nie tylko troskę o krzewienie zasad wiary wśród „ludu Bożego”, lecz także zachęcanie do gorliwego wypełniania tego zadania przez kler, zgodnie z zaleceniami obowiązującymi w Kościele od czasów spisania Księgi reguł pasterskich przez papieża Grzegorza Wielkiego.

Do zadań biskupa owych czasów należało zwalczanie dwu plag trapiących od wieków Kościół: symonii, czyli kupczenia posługami i dochodami przez duchowieństwo, oraz, co jeszcze trudniejsze, zachowywanie celibatu przez niższe duchowieństwo świeckie. Program ten został ogłoszony oficjalnie jako obowiązujący w Kościele rzymskokatolickim w drugiej połowie XI wieku za czasów papieża Grzegorza VII (1073–1085), ale próby zwalczania małżeństw osób duchownych sięgają czasów Konstantyna Wielkiego, szczególnie ostre w całym zachodnim kręgu Kościoła już na początku X stulecia.

Dopóki reformatorska działalność Wojciecha zamykała się w kręgu wcielania w życie zarządzeń administracyjnych i prawnokanonicznych, miała za sobą autorytet władzy metropolitalnej i papieskiej, z chwilą jednak gdy działalność ta wywołała zorganizowany opór zarówno duchowieństwa, jak i możnych, nabierała cech konfliktu daleko wybiegającego poza progi jego kościoła. W miarę upływu czasu i coraz energiczniejszego korzystania z uprawnień duszpasterskich i ustrojowych narastał też opór przeciw Wojciechowi w innych dziedzinach życia społecznego i państwowego. Zapowiadały się starcia natury politycznej.

Wplątanie w bieżącą politykę

Prędzej czy później musiało to nastąpić. Wynikało zaś ze swoistej struktury ustrojowej: prawnokanonicznej i prawnopaństwowej biskupa praskiego (także morawskiego) jako takiego. Pomijając bowiem zależność od Stolicy Apostolskiej, która z reguły ujawniała swoją obecność, gdy dochodziło do kryzysu kanonicznego, biskup praski podlegał ponadto trzem władzom: a) metropolitalnej w sprawach wewnątrzkościelnych jako sufragan, dalej b) króla niemieckiego w sprawach wynikających z tytułu inwestytury i związanej z tym opieki nadrzędnej, oraz c) książęcej w sprawach dotyczących funkcjonowania w państwie. W tym trzecim sektorze możliwości współpracy, obojętności lub wrogości wzajemnej miały charakter bardzo rozległy i ściślej nieokreślony, głównie zaś z tytułu zależności majątkowej (dziesięciny itp.).

Omawiając okoliczności elekcji Wojciecha Sławnikowica na biskupa zwróciliśmy uwagę na nadzieje, jakie obie strony wiązały z tym wydarzeniem. Najszybciej rozbieżności ujawniły się w stosunkach między księciem Bolesławem II i działającym w imieniu rodu Sławnikowców księciem Sobiesławem. Ten drugi, zrywając, jak się zdaje, z kompromisową postawą ojca, dążył zupełnie otwarcie do zapewnienia swemu księstwu bardziej samodzielnego stanowiska w obrębie państwa czeskiego. Widomym znakiem tych dążeń było wnet po śmierci ojca uruchomienie własnej mennicy i wybijanie monety z napisem: ZOBEZLAY LIBU DUX, w rozmaitych odmianach; obok nich pojawiły się też monety z napisem: Hic denarius est epis[copi?].

Z powodu znanego ubóstwa źródeł, zwłaszcza dotyczących rodu Sławnikowiców po roku 981, nie potrafimy dokładniej określić czasu i rozmiaru tego konfliktu między obu dynastiami. Sporo jednak można odczytać z danych pośrednich.

Po śmierci cesarza Ottona w roku 983 książę bawarski Henryk Kłótnik ponownie wystąpił z pretensją do objęcia tronu królewskiego. I podobnie jak w roku 974 otrzymał poparcie książąt: Bolesława II i Mieszka I, ale podobnie jak w latach siedemdziesiątych – skończyły się one dla niego niepowodzeniem. Toteż w roku 986 obaj książęta słowiańscy przybyli na zjazd państwowy do Kwedlinburga i złożyli chłopięcemu wiekiem Ottonowi III hołd i uznanie władzy, sprawowanej do czasu jego dojrzałości przez matkę Teofano, jako regentkę, a po jej śmierci (991) przez babkę Adelajdę, aż do roku 996; poddał się też buntownik Henryk bawarski. Inaczej postąpił książę Bolesław II, który zająwszy z upoważnienia Henryka sąsiedni gród Miśnię, nadal trzymał ją w swoim ręku mimo zawartego już porozumienia. Spowodowało to wybuch nowego konfliktu czesko-niemieckiego, w toku którego został zmuszony do wydania tego grodu nowemu margrabiemu, Ekkehardowi.

Wykorzystał te nieporozumienia czesko-niemieckie Mieszko I, dotychczasowy sojusznik Bolesława II; ubiegając grożącą ze wschodu ekspansję ruską, zajął krainę Lędzian (Przemyśl) i ziemię Wiślan (Kraków). Wprawdzie opanowanie Krakowa przez księcia Mieszka I kronikarz czeski Kosmas zapisał w swoim dziele pod rokiem 999, ale jest to datacja pozbawiona uzasadnienia; należy bowiem wydarzenie to cofnąć co najmniej o lat dziesięć, a może nawet o nieco więcej. W opanowanych dwu kresowych ziemiach Mieszko osadził swego najstarszego syna Bolesława jako samodzielnego księcia dzielnicowego. O jego obecności w południowej Polsce świadczy fakt pośredni, iż rozstawszy się ze swą pierwszą żoną, poślubioną w roku 984, ożenił się ponownie w roku 986 lub 987 z jakąś nieznaną z imienia księżniczką węgierską. Miał z nią syna Bezpryma, znowu się rozwiódł i poślubił koło roku 989 księżniczkę serbską Emnildę. Punkt kulminacyjny w konflikcie polsko-czeskim przypadł na rok 990, kiedy Mieszko, odpierając wyprawę odwetową Bolesława czeskiego, zajął cały Śląsk.

Tak szerokie omówienie zmian terytorialnych na pograniczu polsko-czesko-turyngeńskim w latach 987–990 pozwala odtworzyć właściwe tło narastającego już w tym czasie stanu napięcia między księciem Bolesławem II a rodem Sławnikowiców. Albowiem najpóźniej od roku 987 – a sytuacja ta nabrała jeszcze bardziej wyrazistego kształtu po roku 990 – księstwo Sobiesława zaczęło graniczyć bezpośrednio z państwem polskim, szczególnie z dzielnicą Bolesława Mieszkowica.

I nie tylko, ponieważ diecezja praska od początku obejmowała swoimi granicami również Śląsk, zatem Wojciech wykonywał odtąd swoją jurysdykcję także w państwie Mieszka I, podobnie jak biskup morawski w Krakowie.

W roku 992 Bolesław Chrobry po śmierci ojca objął władzę w całym państwie. Powstały więc odpowiednie warunki do nawiązania bliskich stosunków zarówno z księciem Sobiesławem, jak i też biskupem Wojciechem. W ówczesnym stanie stosunków polsko-czeskich oznaczało to podniesienie wrogości wobec Sławnikowiców ze strony księcia Bolesława II do stopnia kryzysowego. Z ułamków wiadomości źródłowych wnioskujemy, że w okresie lat 992–995 doszło do daleko posuniętej emancypacji księcia Sobiesława spod zwierzchności Pragi. A wyrazem widomym tego było nawiązanie przez Sobiesława bezpośrednich stosunków z królem niemieckim i jego osobisty udział w wyprawach wojennych Ottona III na Słowian połabskich razem z Bolesławem Chrobrym. Wszystko to nie mogło pozostać bez wpływu na pogorszenie stosunków między księciem Bolesławem II a biskupem Wojciechem.

Opuszczenie Pragi

Jest znamienne, że obaj żywociarze w swoich rozdziałach omawiających ten okres działalności biskupa o tym poróżnieniu nie wspomnieli ani słowem. Decyzję o opuszczeniu Pragi i udaniu się do Rzymu jeden i drugi składają na karb niepowodzeń w misji wewnętrznej. Albowiem, jak wywodzi Jan Kanaparz: „(...) widział, że wysiłki jego najtroskliwszych rządów idą na marne, że więcej nawet sobie samemu szkody przynosi niż pożytku ludowi (...) Wreszcie uznaje, że lepiej wszystko porzucić niż daremnie trudzić się wśród zaślepionego i dobrowolnie dążącego do zguby ludu”.

A potem przechodząc od ogólników do bardziej szczegółowych faktów, ten sam żywociarz wymienia po kolei: „Stało się to głównie z trzech powodów, powiadają ci, którzy o tej rzeczy dowiedzieli się z jego opowiadania. Pierwszy, i zapewne najważniejszy, to wielożeństwo. Drugi to gorszące małżeństwa duchownych. Trzecim powodem była dola jeńców i niewolników chrześcijańskich, których kupiec żydowski nabywał za nieszczęsne złoto i to tylu, że biskup nie mógł ich wykupić”.

Ani jeden z tych „powodów” nie wydaje się na tyle ważki, aby usprawiedliwiał opuszczenie Pragi, a w konsekwencji, jak się potem okazało, przejściową rezygnację z urzędu pasterskiego. Wszystkie trzy zjawiska: wielożeństwo, małżeństwa duchownych i handel niewolnikarni, nie zmieniły się na gorsze między latami 982–988; co więcej, Czechy nie stanowiły wówczas pod tym względem żadnego wyjątku. Nawet najbardziej gorliwy pasterz nie mógł marzyć o wyplenieniu wielożeństwa wśród swoich kościelnych owieczek. Nieprzestrzeganie celibatu i swobodne podejście duchowieństwa do stosunków seksualnych występowało wówczas wszędzie i systematycznie było piętnowane przez odpowiednie uchwały synodów, wreszcie handel niewolnikami znajdował się wówczas w stadium rozkwitu i żaden biskup nie mógł myśleć o powstrzymaniu go perswazją lub wykupywaniem nieszczęsnych ofiar własnymi środkami.

Prawdopodobnie do sytuacji powstałej w roku 989 odnosi się dialog, jaki między sobą wiedli w powyższej sprawie biskup Wojciech i mnich Krystian-Strachkwas, brat księcia Bolesława: „(...) biskup Wojciech, widząc, że trzoda jemu powierzona stale idzie do przepaści (...) nie miał odwagi dalej z nimi zostać ani cierpieć, że swoją kaznodziejską działalność sprawuje nadaremnie. Lecz kiedy już chciał wybrać się w drogę do Rzymu, szczęśliwym przypadkiem w tym samym czasie przybył z Ratyzbony z pozwoleniem swojego opata Strachkwas (...) odwiedzić swego brata księcia Czech. Z nim mąż Boży biskup Wojciech zażądał osobności i miał rozmowę, bardzo uskarżając się na niewierność i niegodziwość ludu (...) W końcu wyjawił mu wszystek zamiar swego serca, że chce po radę apostolską iść do Rzymu i do odstępczego plemienia nigdy nie wrócić. W czasie tego i do tego, to dodał: «I dobrze jest (...), że ty jesteś znany jako brat księcia i pochodzisz z panów tej ziemi; ciebie ten lud woli mieć u władzy i tobie będzie bardziej posłuszny niż mnie. Ty będziesz mógł z radą i pomocą twojego brata pysznych poskromić, niedbałych ganić, nieposłusznych karać, niewierzących napominać. Twoja dostojność i uczoność, świątobliwość twej natury bardzo się nadają na urząd biskupi. Aby to się stało, ja tobie ustępuję z wolą Bożą i mocą mej władzy i będę się starał wszelkimi prośbami, aby wolno było, byś ty był biskupem za mego życia». I położył mu na łono pastorał biskupi (...) który ów jakby szaleniec rzucił na ziemię i dodał ponadto te słowa: «Nie chcę, abym jakąkolwiek godność piastował na świecie, uciekam od zaszczytów, gardzę przepychem świata, osądzam się niegodnym biskupiego dostojeństwa ani nie zdołam unieść tak wielkiego ciężaru pasterskiej troski. Jestem mnichem, jestem umarły, nie mogę grzebać umarłych». Na to biskup odpowiedział: «Wiedz bracie, wiedz, czego teraz nie uczynisz na twoje dobro, uczynisz to później, lecz z twoją największą szkodą»”.

Powód kapitulacji był zapewne całkiem inny. Dowiadujemy się o nim drogą okrężną, odwołując się do źródła nieco późniejszego. Gdy w roku 992 książę Bolesław II zaczął zabiegać o powrót Wojciecha na opustoszały tron biskupi, ten postawił księciu pewne warunki, od których spełnienia niewątpliwie uzależniał swój powrót. Warunki te zawiera edykt księcia Bolesława następującej treści: „W roku Pańskim 992 za pana Jana XV papieża w przenajświętszej siedzibie Piotra Apostoła, za panowania Ottona III, króla wspaniałego, na wezwanie mnicha Wojciecha z woli Bożej biskupa drugiego świętego Kościoła praskiego, książę Bolesław w obecności wszystkich swoich dostojników udzielił [władzy, zgody?] przerzeczonemu biskupowi rozłączać te małżeństwa, które zostały rozpoznane jako zawarte między krewnymi wbrew przepisom prawa kościelnego, a także udzielił zezwolenia na budowę kościołów w miejscach dogodnych i na zbieranie dziesięciny”.

W porównaniu z „powodami” wymienionymi przez Żywot I: wielożeństwo, celibat duchownych i handel niewolnikami, w powyższym oświadczeniu księcia jako przedmiot sporu między nim a biskupem pojawiły się nowe, o wiele większym znaczeniu, których biskup na dalszą metę tolerować nie mógł, to jest małżeństwa niekanoniczne, stawianie przeszkód w budowaniu nowych kościołów albo, co wręcz podważało byt materialny całej instytucji, przeszkody w pobieraniu dziesięciny.

Nie może ulegać wątpliwości, iż te szykany księcia, a z jego woli też dworskich „urzędników” rzeczywiście stawiały pod znakiem zapytania jego pastoralne zadania oraz obowiązki i mogły skłonić biskupa Wojciecha do rezygnacji z urzędu, a potem wyjazdu do Rzymu. Co też uczynił, rozpoczynając całkiem nowy etap swego życia.

Wezwanie

Do tej pory śledziliśmy bieg życia biskupa Wojciecha, sięgając na przemian już to do opowieści Jana Kanaparza, już to uzupełniając i nieraz poprawiając go we wzajemnym dialogu z takąż opowieścią Brunona z Kwerfurtu. Począwszy od tego rozdziału, przybywa nam sporo nowych informatorów, a najważniejszą z czasem okaże się tzw. Pasja św. Wojciecha z Tegernsee i kilka rozdziałów z Kosmasa Kroniki Czechów, która swoją narracją dość mocno odbiega od przekazów Żywotu I i II.

Nieco nowego światła dorzucają rodzime czeskie źródła narracyjne i dokumentowe. Wskutek tego akcja nabiera życia i dramatyzmu.

W spokojny żywot biskupa-mnicha wkracza nagle jego zwierzchnik, arcybiskup moguncki Willigis. Ten bowiem „widząc, że trzoda świętego biskupa chodzi bez pasterza, wyprawił posłów z listem (...) do papieża, domagając się powrotu świętego męża”. Jak wynika z chronologii wydarzeń, nastąpiło to jeszcze za życia biskupa miśnieńskiego Folkolda, a sam zwrot o trzodzie bez pasterza odnosił się o wiele bardziej do sytuacji po roku 989. W wersji żywotu przekazanej w kronice Kosmasa dowiadujemy się, że apel o powrót Wojciecha na osieroconą siedzibę wyszedł nie z Moguncji, lecz z Pragi. Czytamy bowiem

w niej: „[Książę] Bolesław, naradziwszy się z duchownymi, takimi słowy prosił arcybiskupa mogunckiśgo: «Albo przywołaj do nas z powrotem naszego pasterza Wojciecha, czego bardzo chcemy, albo innego nam na jego miejsce ustanów, czego nieradzi żądamy (...)». Wtedy metropolita moguncki, zatroskany, aby lud niedawno pozyskany dla Chrystusa nie zginął, popadłszy w dawne świętokradzkie obrzędy, wysławszy posłów do Ojca Apostolskiego, wołał, aby albo oddał małżonka owdowiałej katedrze, albo pozwolił na jego miejsce innego ustanowić”.

Tę inicjatywę praską potwierdza Bruno, dobrze poinformowany przez Radłę, bo pisze on w odróżnieniu od Żywotu I, że to lud jego kraju przywołał na powrót swojego biskupa, wybrano bowiem w tym celu mądrego Radłę, piastuna świętego męża, i wymownego Krystiana mnicha, jako że był bratem księcia tego kraju. Ci dwaj przybywają do Rzymu z listem metropolity, odwołują się do papieża w sprawie powrotu pasterza.

Co mogło skłonić księcia Bolesława (bo to on był sprawcą interwencji arcybiskupa Willigisa w Rzymie, a nie „lud”) do tego kroku? W pewnej mierze dobro pozbawionego steru Kościoła mogło zmuszać księcia do zapewnienia diecezji ciągłości w zarządzaniu. Z tenoru prośby skierowanej do metropolity wyraźnie widać, że przy alternatywie: albo powrót ordynowanego biskupa, albo wybór nowego, bardziej mu zależy na powrocie tego pierwszego. Szukając motywów postępowania księcia już to w sytuacji wewnętrznej, już to zewnętrznej państwa, więcej zagrożeń nadchodziło z tej zewnętrznej.

Zajęcie najpierw Krakowa, a następnie całego Śląska (990) poważnie wstrząsnęło podstawami państwa czeskiego. Niezauważalnie zrazu w źródłach, ale za to realnie narastał konflikt ze Sławnikowicami. W obu wypadkach obecność Wojciecha Sławnikowica mogła zapowiadać skuteczną interwencję, zarówno w roli pośrednika między księciem Bolesławem a braćmi, jak też zapewnić utrzymanie jurysdykcji praskiej na Śląsku, a także ołomunieckiej w Krakowie. Nadzieje Bolesława, jeżeli takie rzeczywiście miał, nie spełniły się. Wręcz przeciwnie, w obu wypadkach Wojciech, wróciwszy do kraju, stanął po stronie braci, a także zacieśnił swoje stosunki z księciem Bolesławem Chrobrym. W Kurii papieskiej nie tyle prośba księcia, przedstawiona przez dwu jego wysłanników, Radłę i Krystiana-Strachkwasa, ile raczej list metropolity Willigisa wywarł większe wrażenie.

Papież Jan XV zwołał w tym celu specjalny synod, na którym apel księcia i arcybiskupa rozpatrzono. Zaproszono nań również opata klasztoru awentyńskiego, który obawiał się, że „straci zakonnika”. Podczas synodu wysłannicy księcia w jego diecezjan imieniu przyrzekają, że „naprawią popełnione błędy, zadośćuczynią za występki”. Ich obietnice przekonały ojców synodu. W swoim orzeczeniu papież zawyrokował: „...damy go pod tym warunkiem: jeśli będą mu posłuszni, niech go zatrzymają wraz z błogosławieństwem Bożym”. Skończyło się więc na tym, że Wojciech wbrew swojej woli winien wrócić do własnej trzody. Wobec tego posłuszny rozkazom papieża i opata „przełamał biskup swoją wolę i płacząc powrócił na biskupstwo”, przy czym: „Na znak władzy nad nim otrzymał od papieża pastorał i pierścień”.

Akwizgran, Brzewnów, Węgry

Wróciwszy do Pragi, Wojciech przemawiał odtąd z pozycji mocniejszego, albowiem książę, wypełniając zalecenia synodu, specjalnym edyktem zobowiązał się w imieniu własnym i swoich poddanych udzielić biskupowi prawa do rozłączania małżeństw zawartych między krewnymi, do budowania kościołów oraz do uiszczania należnej biskupowi dziesięciny.

Jest więcej niż pewne, że „biskup-mnich”, jak się polecił nazwać we wspomnianym edykcie, przed pojawieniem się w Pradze podążył do swego metropolity w Moguncji. Tu spotkał się z dworem cesarskim, który pod zarządem nowej regentki, cesarzowej Adelajdy, w końcu marca 992 roku bawił w Akwizgranie. Prawdopodobnie przybył tutaj w towarzystwie Leona, opata klasztoru św. Bonifacego, a na ten czas legata papieskiego, wysłanego na zwołany tu 27 marca synod.

O osobistym spotkaniu z „cesarzem” Ottonem wzmiankę znajdujemy w kronice Kosmasa, którą ten akurat odnosił do Ottona II pod niemożliwą także datą 984 roku. Tymczasem wszystkie realia opisu wskazują, że chodziło o Ottona III.

Cesarz, jak się z nabożną przesadą wyraża kronikarz, podczas tego spotkania „na Wielkanoc, którą król odprawiał w Akwizgranie, w pałacu przed wszystkimi biskupami to jego [Wojciecha] wysoką służbą zaszczycił, że mu nakładał koronę i odprawiał solenną mszę, co godziło się, aby to czynił tylko arcybiskup”. Z kolei król, odwdzięczając się biskupowi, „dał mu szaty liturgiczne, w których odprawiał mszę świętą na Wielkanoc, mianowicie: albę, dalmatykę, kasulę, kapę i komżę”.

Powyższa zapiska Kosmasa pozwala na ustalenie całkiem pewnej daty przybycia Wojciecha do Niemiec (Wielkanoc przypadała w roku 992 na dzień 27 marca), a to z kolei umożliwia wyznaczenie miesiąca kwietnia tegoż roku jako czasu jego powrotu do Pragi.

Nie zjawił się tam z pustymi rękami. Uzyskawszy od księcia Bolesława omawiany wyżej edykt, mógł przystąpić do zorganizowania pierwszego na ziemiach czeskich męskiego klasztoru benedyktynów w Brzewnowie pod Pragą, a więc w bezpośrednim zasięgu katedry.

Wszystko wskazuje na to, że sprowadzenie pierwszej obsady mnichów z Awentynu i zapewnienie im podstawowego wyposażenia materialnego i mieszkalnego, włącznie z przynależną do klasztoru świątynią, dokonało się z inicjatywy biskupa i z zasobów biskupich, tj. z dziesięciny mu należnej. Fakt ten expressis verbis stwierdza papież Jan XV w swojej bulli protekcyjnej i konfirmacyjnej z 31 maja 993 roku. O udziale księcia w fundacji Bolesława mówi dopiero falsyfikat wystawiony pod jego imieniem z fikcyjną datą 14 stycznia 993 roku. W narracji do tego przywileju odwołuje się on do papieża Jana jako pomysłodawcy założenia klasztoru, a do biskupa Wojciecha jako współfundatora. Następnie bardzo szczegółowo wylicza wszystkie posiadłości majątkowe przez siebie nadane oraz także przez siebie wyposażone w immunitet sądowy i skarbowy. Ale to wszystko odpowiada dopiero stosunkom z połowy XIII wieku. Nikt nie ma dziś wątpliwości, że dokument ten dopiero w tym czasie został sfabrykowany. Niewątpliwym falsyfikatem jest też drugi dokument księcia Bolesława z ogólniejszą datą roku 993, mówiący o wyposażeniu tego klasztoru kwotą 2500 denarów rocznej renty z dochodów skarbowych księstwa.

Jest zastanawiające, że o fundacji brzewnowskiej nie znajdujemy najmniejszej wzmianki w obu Żywotach; być może wpłynął na to fakt, że po powtórnym odejściu biskupa z Pragi konwent ten, jak jeszcze zobaczymy, uległ przejściowemu rozproszeniu. Pozostała po nim trwała postać pierwszego jego opata, Anastazego, który był adresatem bulli papieża Jana z dnia 31 maja 993 roku. Trzeba go zatem uznać za postać realnie istniejącą. (...)

Wiele uwagi fundacji brzewnowskiej poświęcił XIV-wieczny kronikarz czeski Přibko z Radenina, zwany Pulkawą, który czerpiąc obficie z tradycji wznowionego w pierwszej połowie XI stulecia klasztoru brzewnowskiego, konsekwentnie rozwijał wątek fundacji brzewnowskiej jako wspólnego dzieła księcia Bolesława i biskupa Wojciecha. Ten wątek należy już raczej do dziejów kultu Męczennika i Patrona Królestwa Czeskiego po przeniesieniu jego relikwii do Pragi w roku 1038.

Na czas drugiej kadencji biskupiej Wojciecha w latach 992–995 należy także datować nawiązanie kontaktu misjonarskiego z dworem książęcym węgierskim za panowania Gejzy I (972–977) i jego syna Stefana (997–1038), pierwszego króla Węgier.

O tych kontaktach z węgierskim dworem książęcym zachowało się kilka wiadomości w kronikach węgierskich. Częściowo z przełomu XI i XII wieku, częściowo dopiero z późniejszych stuleci, ale tylko jedna dość zagadkowa i ogólnikowa w swej wymowie wzmianka w Żywocie Brunonowym. Pisze on: „Nie należy przemilczeć, że do sąsiednich Węgrów najpierw wyprawił swoich posłów, potem sam się tam udał, gdy odwiódł ich poniekąd od błędów, wpoił im słabe wyobrażenie chrześcijaństwa”.

W kronikach węgierskich jedne z nich mówią, że Wojciech ochrzcił księcia Gejzę, inne znów, że ochrzcił Stefana, natomiast najstarsze i wskutek tego bardziej wiarygodne mówią, że biskup praski tylko go bierzmował; i zapewne tylko ta informacja odpowiada rzeczywistości.

Żadna z tych wiadomości, włącznie z przekazem Brunona, nie zawiera danych pozwalających oznaczyć chronologię tych wydarzeń, toteż jedni badacze przenoszą wyprawę Wojciecha na Węgry na pierwszą kadencję jego episkopatu, drudzy zaś na sam koniec drugiej, na lata 994/995. Sprawa jest łatwiejsza do rozstrzygnięcia, niż się na pozór wydaje. Jest mało prawdopodobne, aby młody biskup, mający w pierwszym okresie pełne ręce roboty, podejmował się jeszcze dodatkowych zadań na obczyźnie. W okresie pobytu na Awentynie spotkał się z ideologią misyjną i możliwością jej realizowania, ale za cenę uwolnienia się od pełnienia biskupiego urzędu we własnej diecezji. Przyłączamy się więc do tych, którzy przekładają misję węgierską Wojciecha na drugą kadencję, z tym jednakże zastrzeżeniem, że nie mogła to być tylko marginalna „wycieczka” w stronę Węgier podczas jego drugiej podróży do Rzymu w roku 994/995. Bruno wyraźnie podkreśla, że Wojciech wysłał na Węgry najpierw „swoich posłów”, którzy widocznie mieli zbadać teren przyszłej działalności misyjnej, a dopiero po ich powrocie z pomyślnymi perspektywami jej realizacji sam się tam wybrał. Mamy pełne prawo przypuszczać, jak się to jeszcze okaże, że jednym z tych posłów, bodaj najważniejszym, był sprawdzony już w takiej akcji, jako wysłannik do Rzymu, piastun biskupa, Radła. A zatem akcję węgierską Wojciecha należy umieścić albo w drugiej połowie 993, albo w pierwszej połowie 994 roku. W jej wyniku za fakt wręcz historyczny można uznać nawiązanie bliskich stosunków z ówczesnym dworem książęcym Gejzy, a za następny udzielenie wówczas młodemu jeszcze Stefanowi takiego samego bierzmowania, jakiego on sam doznał od arcybiskupa magdeburskiego Adalberta w latach swojej młodości. W swej wyprawie na Węgry posuwał się drogą przetartą już przez swoich poprzedników z terenu Bawarii.