święci

Św. Świerad
Iwona i Krzysztof Machowscy

Około roku 980 w okolicy Tropia nad Dunajcem urodził się chłopiec, który do dziś stanowi nieprzeniknioną tajemnicę historii naszego kraju. Jeden z czołowych jego biografów – J. T. Milik – nazywa go „jednym z największych ascetów chrystianizmu” i aż trudno uwierzyć, iż mowa o św. Świeradzie, pierwszym kanonizowanym Polaku, najstarszym polskim świętym.

Żywot tej tajemniczej postaci spisał po raz pierwszy bp Maurus w latach 1064–1070. Wyłania się z niego postać tajemniczego mnicha, którego najbardziej trafnie można określić mianem athleta Christi, a który obrał sobie na swą pustelnię przyrodę i czerpał z niej siły do wewnętrznej koncentracji i duchowej kontemplacji. Tym dwóm celom wydaje się podporządkowane wszystko, co dotyczy anachorety. Jego asceza na granicy wytrzymałości zadziwia nie tylko głębią, ale i genezą. Powszechnie praktykowany przez średniowiecznych pustelników częściowy post Świerad stosował również, powstrzymując się od przyjmowania pokarmów w poniedziałki, środy i piątki. W tej praktyce poczynił jednak dodatkowy krok, wprowadzając w okresie czterdziestodniowego postu niezwykły element spożywanie jednego orzecha dziennie. Zastępując daktyle orzechami, nawiązywał w tej praktyce ascetycznej do wzorca abby Zosimasa, mnicha egipskiego z VI wieku. U Arystotelesa i tzw. Ojców Pustyni – pustelników żyjących w Egipcie w III wieku – odnajdziemy korzenie kolejnej jego praktyki. Podobnie jak oni św. Świerad podczas nocnego spoczynku powstrzymywał się od przejścia w głębszą fazę snu i był to sposób na osiągnięcie szczególnej ekstazy, początek mistycznych wizji i przeżyć pozwalający na osiągnięcie najwyższego stopnia wewnętrznego skupienia. Święty osiągał to podczas swoistej sennej medytacji, siedząc w pniu dębowym, który był wyłożony czymś w rodzaju trzcinowej maty z ostro zakończonymi, zgiętymi do wewnątrz łodygami. Te zadziory boleśnie raniły jego ciało przy każdej próbie przechylenia się, wybudzając ze snu. Podobną rolę odgrywał też rodzaj drewnianej korony z zawieszonymi na niej czterema kamieniami, a którą Świerad zakładał sobie na głowę podczas tej przedziwnej sennej medytacji. Świerad był też mistrzem w panowaniu nad bólem. Na wzór św. Pawła do końca swoich dni nosił skrywany przed wszystkimi łańcuch. Opasał się nim tak mocno, iż ten z czasem wrósł mu w skórę, przebił wewnętrzną powłokę, spowodował gangrenę i w rezultacie śmierć. Przy tym wszystkim wydaje się więc nieprawdopodobne to, że jednocześnie niezwykle ciężko pracował przy karczowaniu lasu, a w okolicy Nitry nawet zasadził i uprawiał winnicę.

Zadziwiająca wydaje się wiedza Świerada urodzonego – jak przypomnijmy – około 980 roku w którejś z małopolskich wiosek lub siół – na temat tak wyrafinowanych praktyk ascetycznych oraz jego znajomość wzorów postępowania abby Zozimasa i Ojców Pustyni. Wielu badaczy, analizując nieco dokładniej stopień jego dojrzałości i zaawansowania w ascezie, doszło do wniosku, iż wyraźnie nawiązują one do tzw. rytu romualdowskiego, czyli iż opierają się na zasadach i szkole św. Romualda. Problem jednak tkwi w tym, iż nie mamy prawie żadnych historycznych przesłanek na temat pobytu Świerada wśród mnichów tej szkoły. Owszem, wśród uczniów Romualda wymienia się jakiegoś „królewicza słowiańskiego (albo polskiego)”, lecz czyż mógł nim być właśnie Świerad?

Rodowód eremity jest kolejną nieodkrytą jeszcze kartą. Bp Maurus w żywocie św. Świerada zamieścił słowa: ex rusticitate quasi rosa ex sipinis ortus, co jest tłumaczone: „wywodzący się z prymitywu jak róża spośród cierni”. Czy jednak słowa te należy rozumieć dosłownie? W średniowiecznych tekstach słowa pejoratywne, tj. „prymityw”, bardzo często były używane na określenie ludności nieschrystianizowanej, czyli pogańskiej. W tamtym okresie w centralnej Europie nie mamy jeszcze do czynienia z wyraźnymi podziałami klasowymi. Wówczas były one dopiero w zarysie, we wczesnej fazie tworzenia się, a przejście np. ze stanu np. wolnego kmiecia do drużyny książęcej, czyli tworzącego się rycerstwa, nie napotykało znaczących barier. Znajomość wzorców i praktyk, jakie stosował w swym życiu święty, a później jego pozycja w eremie, świadczą bezspornie o jego wykształceniu, a to w owym czasie było niezwykle kosztowne i nie każdy – nawet ze znaczniejszego rodu – mógł sobie na nie pozwolić. Bazując na kilku istotnych przekazach historycznych, większość badaczy opowiada się za inną hipotezą pochodzenia świętego. Jednym z liczących się w tej kwestii źródeł jest brewiarz krzyżowców z czerwoną gwiazdą kustodii śląskiej. Ówczesny mistrz zakonu Siffrid w 1340 roku własną ręką zamieścił tam Żywot świętego bp. Maurusa, zmieniając w nim niektóre słowa, a całość sygnując własnym podpisem. Zmienione słowa dotyczą właśnie pochodzenia. Zamieszczone w brewiarzu określenie de stripe regia progenitus, możemy tłumaczyć jako „pochodzący z królewskiego (znakomitego) rodu”. Te same słowa znajdują się też w tzw. dokumencie biskupa wrocławskiego Rudolfa z 1468 roku. Dlaczego wniesiono tę poprawkę w żywocie, czyżby kraj, z którego pochodził święty, dysponował nieznanymi nam dokumentami lub przekazami potwierdzającymi inne pochodzenie świętego niż to, które sugerował Maurus?

Pośrednim dowodem potwierdzającym wysokie pochodzenie świętego jest jego prasłowiańskie, archaiczne imię. Składa się ono z dwu części – „sve” i „rad” – a badacze zaliczają je do najszlachetniejszej części imiennictwa słowiańskiego. W tamtych czasach nadanie imienia stanowiło wróżbę, życzenie skierowane ku nazwanej osobie, było pewnego rodzaju przepowiednią na całe jego życie. Imię Świerad oznacza: „niech będzie radosny wśród swoich” lub „niech czyni z radością swoje (tj. to, co do niego należy)”. Należy też dodać, iż przedrostek „sve” był charakterystyczny dla obszaru południowej Polski, Moraw i Czech, co dodatkowo pozwala umiejscowić urodzenie świętego w południowych rejonach naszego kraju.

Nie wiemy nic o św. Świeradzie do momentu jego pojawienia się w Tropiu nad Dunajcem. Obecnie to niewielka wioseczka rozciągająca się na stokach gór Beskidu Wyspowego, którego brzegi malowniczo okalają fragment Zalewu Czchowskiego. W dobie świętego przepływał tamtędy Dunajec, z którego wód powstał obecny zalew, a lokalizacja pustelni pokrywała się z miejscem przeprawy przez rzekę jednego z niezwykle istotnych szlaków. Tętniący życiem szlak dunajecki lub inaczej krakowsko-morawski datujemy na VIII wiek. Wzdłuż niego powstawały wówczas najstarsze na tym obszarze średniowieczne grody, wyraźnie związane z handlem. Sama pustelnia była nieco oddalona od ówczesnych centrów osadniczych. Według podań w miejscu pustelni miał się niegdyś znajdować gaj pogański i pogańska świątynia.

Opisywana już w kronikach przez Długosza tropska pustelnia Świerada była częścią eremu, czyli zespołu pustelni, w którego w skład wchodziły również pustelnie: św. Justa we wsi do dziś zwanej Just, św. Urbana z Iwkowej i siedmiu mnichów z miejscowości, która od nich wzięła nazwę – Siemiechów. Niezwykle ciekawe jest rozmieszczenie poszczególnych pustelni. Ich plan bowiem przypomina dość regularny trójkąt z Tropiem w centralnym punkcie. W takim układzie można się dopatrywać wyraźnych cech reguł romualdowskich, które określają, iż pustelnie nie mogą być oddalone od macierzy więcej niż pół dnia drogi. Ta zasada zachowana również w przypadku tropskiego eremu pozwalała na utrzymanie charakterystycznej dla romualdowców relacji typu mistrz i uczniowie, polegającej między innymi na regularnych spotkaniach w niedzielę, wspólnych modlitwach, medytacjach i spożywaniu razem posiłków. Szczególnie zagadkowo na planie obecności reguł romualdowskich prezentuje się postać św. Justa. W swoim czasie szkoła św. Romualda była niezwykle znana, a jej uczniowie rekrutowali się z obszaru całej średniowiecznej Europy chrześcijańskiej, szczególnie z terenu dzisiejszych Włoch i Francji. Tam właśnie w IV wieku po raz pierwszy spotykamy się ze świętym o imieniu Just. Imię to może więc wskazywać na frankońskie lub co najmniej zachodnioeuropejskie pochodzenie ucznia Świerada. Czyżby ten fakt mógł być przez nas odczytany jako ślad powiązań świętych Świerada i Romualda?

Około 1017–1022 św. Świerad przeniósł się do założonego przez uczniów Romualda benedyktyńskiego klasztoru św. Hipolita na górze Zobor koło Nitry leżącej w obrębie ówczesnego królestwa węgierskiego, a dzisiaj Słowacji. Jego migracja była najprawdopodobniej spowodowana szerzącym się wówczas kultem dla króla Węgier Stefana, później świętego, który skupiał wokół siebie liczne rzesze wyznawców wiary. W nowej siedzibie mistrzem zakonnym Świerada został opat Filip. Z jego rąk po nader krótkim okresie cenobialnym święty przyjął habit zakonny, mianując się imieniem klasztornym Andrzej. Wówczas też Andrzej Świerad otrzymał pozwolenie na posiadanie uczniów. Jednym z nich był Benedykt Stosław, Słowak z pochodzenia. Nie wiemy dokładnie, kiedy przyłączył się do Świerada, niektórzy biografowie łączą losy obydwu świętych jeszcze w Polsce, inni splatają je dopiero na Słowacji, gdziekolwiek jednak to nastąpiło, zaowocowało niezwykle trwałym połączeniem. Święci Świerad i Benedykt byli razem kanonizowani, a wiele kościołów konsekrowano ich imionami. Św. Benedykt zrelacjonował Maurusowi życie Świerada, a po jego śmierci zamieszkał w Świeradowej pustelni. Problem jednak, w której? Słowackie losy naszego rodaka nie są jasne, mamy tam aż dwa miejsca uznane za pustelnie świętego, jedną z nich lokuje się właśnie na górze Zobor nieopodal ruin byłego klasztoru benedyktyńskiego, drugą zaś na skałce nad rzeką Wag w pobliżu Trenczyna.

Nie mamy pewności, która z tych górskich pieczar słowackich była prawdziwą pustelnią Świerada (może obie?). Kilka wzmianek w żywocie wskazuje, iż to pustelnia koło Trenczyna była jego ostatnim schronieniem i tam właśnie dosięgła go śmierć około 1031 roku. Pierwotnie otoczone największym kultem ciało świętego oraz część mosiężnego łańcucha znajdowały się w klasztorze św. Hipolita, później w ramach uroczystości kanonizacyjnych zostały przewiezione do katedry. Niezwykłą cześć, jaką darzono świętego, potwierdzają choćby postaci, z którymi został kanonizowany 17 lipca 1083 roku: król Stefan, jego syn Emeryk, biskup Czanadu Gerhard oraz Benedykt. Tę niezwykłą cześć oddawaną Świeradowi podkreśla również fakt, iż w 1111 roku po odnowieniu nitrzańskiej katedry jej patronami stali się właśnie święci Świerad i Benedykt.

Aura niezwykłości otacza również wybudowany w Tropiu kościół. Z zapisu florenckiego kameduły Tomasza Miniego z 1620 roku wynika, iż kościół św. Świerada w Tropiu oraz dwa kościołów pod wezwaniem jego uczniów, św. Justa i św. Benedykta, wybudowano z fundacji Kazimierza Odnowiciela w roku 1045 roku. Daty budowy wszystkich trzech kościołów miały być zapisane dla upamiętnienia na murach. Kościoły konsekrował już w roku 1073 sam biskup krakowski Stanisław, później męczennik i święty. Jak możemy zauważyć, kościół w Tropiu konsekrowano imieniem świętego na 10 lat przed jego oficjalną kanonizacją, a powstał na 38 lat przed nią. Mini oczywiście mógł się mylić, jednakże w swojej notatce zagadkowo pisze: „ja to stwierdzam”, co oznacza iż opiera się na jakimś znanym mu dokumencie. W owych czasach budowa kościoła przed kanonizacją świętego była możliwa, choć niezwykle rzadko się to zdarzało. Takie zjawisko potwierdza tylko głęboką wiarę i najwyższą cześć, jakimi darzono wówczas św. Andrzeja Świerada. Ten szczególny kult potwierdza również fakt, iż niezwykle okazała jak na owe czasy, druga w nowosądeckim, a czwarta w Małopolsce murowana budowla sakralna powstała w Tropiu, w miejscu pustelni św. Świerada oddalonym od głównych obszarów osadniczych. Większość ze znanych kościołów romańskich jest związana z najznamienitszymi w owym czasie grodami, z Krakowem, Wiślicą, Strzelnem, a więc kojarzy się z głównymi centrami ówczesnej władzy świeckiej i duchownej.

Z pierwotnego budynku romańskiego do dziś zachowało się nienaruszone jedynie prezbiterium, ale to właśnie ono przechowuje największą perłę tej świątyni. Jest nią najstarsza chyba na naszych ziemiach XII-wieczna polichromia. Przedstawia koronowaną postać z berłem, która zważywszy na związki św. Świerada ze św. Stefanem, przypuszczalnie jest właśnie wizerunkiem potomka Arpadów. Styl i barwy malowidła nawiązują do benedyktyńskiej szkoły klasztoru Monte Cassino. Naprzeciw polichromii znajdujemy odsłonięty spod grubej warstwy tynku i farby zacheusz – namalowany ciemnymi barwami widnieje tam jak pierwsze signum, pierwotne potwierdzenie, archaiczna pieczęć i prastary świadek wszystkich wydarzeń dziejących się tam od bez mała tysiąca lat.