SANKTUARIA NA ŚWIECIE
Przy niskim pułapie chmur brzemiennych deszczem, gdy ani księżyc, ani gwiazdy nie mogą wydać swojego blasku, noce w tropikach bywają smolisto czarne. W taką nieprzeniknioną noc dotarłem do Izamal na Jukatanie w Meksyku, do miasta wielkości naszego Łowicza, położonego w sąsiedztwie Meridy. Mimo późnych godzin ulice aż kipiały życiem, całe rozświetlone, główny plac ludny i rozbawiony, bo tylko po zachodzie słońca można w tym klimacie zażywać ulgi od spiekoty i duszności dnia.
Mogła być dziesiąta wieczorem, dzień powszedni. Kościół - główny cel moich odwiedzin w Izamal - ciągle był jeszcze otwarty.
W ławach zasiadały dziesiątki ludzi, przeważnie Indianie, miejscowi Majowie. Jedni półgłosem odmawiali różaniec, sami, bez księdza. Inni tkwili w prywatnym rozmodleniu. Wysoko w ołtarzu, w owym meksykańskim retablo pełnym obrazów, rzeźb i złoceń, promieniowała w bieli świeżych sukienek figura Matki Boskiej, słynącej łaskami - Pani z Izamal
Zająłem miejsce w jednej z ostatnich law, otwarty na mowę sanktuarium, by w ciszy doświadczyć sacrum, by wydać serce i umysł na przykład wiary bliźnich, jakże mi odległych kulturowo, a jak bliskich przez wyznawanie tych samych prawd. Doznanie powszechności Kościoła! Tu, na Jukatanie - Kościoła, który narodził się przed czterystu laty. I to w jak niezwykłych okolicznościach.
Byt rok 1542, kiedy po latach krwawych podbojów Jukatanu Francisco de Montejo, syn jednego z pierwszych konkwistadorów, znalazł wreszcie dla siebie i swojej drużyny właściwą siedzibę w Tiho, mieście pełnym monumentalnych budowli, przypominających Hiszpanom rzymskie ruiny z Estramadury zwane Meridą. I tym imieniem Francisco nazwał miasto wzniesione na majańskich budowlach. Od początku stało się ono nie tylko stolicą nowej prowincji hiszpańskiej, ale także głównym ośrodkiem propagowania chrześcijaństwa na rubieżach Nowej Hiszpanii. Misjonarze rozbiegli się stąd we wszystkich kierunkach. W 1549 roku macierzysty dom franciszkański w Meridzie wysłał dwóch braci, Lorentzo de Bienvenida i nowo przybyłego z Hiszpanii Diego de Landę, do dzieła misyjnego w Itzamna.
Był to po Chichen Itzy drugi pod względem wielkości i znaczenia ośrodek kultu pogańskich bóstw, w okresie konkwisty znacznie już podupadły wskutek walk wewnętrznych różnych szczepów Majów. W zgodzie z wymogami reguły zakonnicy szli boso, wyzuci ze wszelkich dóbr, bez wsparcia wojskowego, szli w sam środek pogańskiego ludu gotowi na śmierć męczeńską i rozpierani gorliwością głoszenia Ewangelii. W mieście zastali potężne piramidy wzniesione na obszernych platformach, zwieńczone świątyniami różnych bóstw, z których Itzamna, główny bóg niebios odbierał najwyższą cześć. Cieszy się on przeto najwspanialszą świątynią osadzoną na szczycie najwyższej piramidy Papolchac. Tę piramidę i tę świątynię upatrzyli sobie misjonarze na kościół Matki Boskiej.
Zanim porwali się na szalony i świętokradczy czyn wyburzenia pogańskiego obiektu, wpierw zdobyli zaufanie i uznanie Indian jako ich nauczyciele i obrońcy przed osadnikami i żołnierzami hiszpańskimi. Po kilku latach pracy misjonarskiej sami Indianie porozbijali kamienie ofiarne, na których do niedawna jeszcze setkami składali ofiary z ludzi. Korzystali z gotowego budulca po rozebranych świątyniach, zatem roboty budowlane, nadzorowane przez architekta z Meridy, brata Juana, posuwały się w tak szybkim tempie, iż kościół poświęcono już w 1560 roku, konwent zaś w roku następnym.
Jeszcze przed ukończeniem prac Diego de Landa, gwardian misji, wybrał się pieszo przez dżunglę Petenu do Gwatemali, do bujnie rozkwitających tam misji, skąd przywiózł na grzbiecie osła paramenty kościelne, w tym dwie figury Matki Boskiej wyciosane z czarnego drewna. Jedną umieścił w głównym ołtarzu, w pięknie rzeźbionym przez miejscowych już snycerzy hiszpańskim retablo. Wizerunek ten od samego początku zasłynął łaskami, a pogańska do niedawna Itzamna, zamieniona teraz na Izamal, stała się głównym sanktuarium kultu maryjnego we wschodnim Meksyku, porównywalnym tylko do Guadalupe na obrzeżach stolicy Nowej Hiszpanii. Już w XVII stuleciu wyprawiano się ze wszystkich stron ojczyzny Majów w pielgrzymkach do Pani z Izamal. Również ludność hiszpańska upodobała sobie to miejsce duchowej przemiany.
Na Jukatanie pielgrzymowanie nie przyszło wraz z chrześcijaństwem. Starożytni Majowie od wieków nawiedzali swoje święte miejsca, i nie tylko w Itzamnie, lecz przede wszystkim w Chichen Itzy, gdzie znajdowała się sakralna cenota, ogromnych rozmiarów naturalna studnia o niezbadanej głębi. Kobiety chętnie przeprawiały się łodziami na wyspę Cozumel do sanktuariów bogiń macierzyństwa i domowych ognisk. Również w tym zakresie misjonarze uszanowali zwyczaje tubylców, zastępując pogańskie wątki chrześcijańską treścią. W miejsce Itzamny ludność czciła odtąd Matkę prawdziwego Boga, której wyobrażenie uosabiające łagodność i miłość zastąpiło niezdarny posąg bóstwa, brzydki i odrażający, topornie ciosany w bloku wapiennym. Mówią nam o tym hiszpańscy kronikarze, ludzie wrażliwi na piękno dzieł sztuki, umiejący odróżnić i docenić urok i harmonię drobnych przedmiotów artystycznych wytwórczości Majów od monumentalnych posągów ich bóstw o koszmarnym wyglądzie „bałwanów". Pragnąc dawną treść zastąpić nową, misjonarze dokładali wszelkich starań, by kościoły sadowić na szczytach piramid najważniejszych świątyń pogańskich. Przykład Itzamny potwierdza tę praktykę.
Ciągłości kultu cudownego wizerunku Pani z Izamal nie zakłócił pożar, który w 1829 roku strawił pierwotną figurę. Zastąpiono ją drugą, bliźniaczą, przechowywaną w Meridzie, którą przywiózł de Landa z Gwatemali. Podczas ubiegłowiecznej wojny kast, kiedy to ludność majańska, uciskana przez białych potomków Hiszpanów, podniosła broń w powstaniu przeciwko swym ciemiężcom, miasto zostało zniszczone, splądrowane i miejscami spalone, samo zaś sanktuarium wyszło cało z zawieruchy. Krwawe lata rewolucji meksykańskiej z przełomu XIX i XX wieku - ruch karmiony ideologią liberalną i antyklerykalną - przyniosły wiele spustoszeń również na odległym od miasta Meksyku Jukatanie, ale i tym razem bez większej szkody dla samego kościoła. Wprawdzie bezbożnicy zrabowali ze świątyni srebrny tron Matki Boskiej i liczne wota, nie dosięgli jednak wizerunku, na czas ukrytego w bezpiecznym miejscu. W 1970 roku Paweł VI ogłosił Matkę Boską Patronką Jukatanu, Jan Pawel II zaś złożył Jej pokłon podczas swej pielgrzymki do ojczyzny Majów w 1993 roku.
Szerokie schody o niskich stopniach prowadzą na rozległy dziedziniec porosły murawą, pierwotnie najniższy taras piramidy Papolchac. Stanowi on nieregularny prostokąt obwiedziony ze wszystkich czterech boków przewiewną i cienistą arkadą, której łuki spoczywają na kwadratowych kolumnach. Na wprost schodów, oddzielony szerokością dziedzińca, znajduje się portal wiodący do kościelnej nawy, przebity w imponującej wielkością, lecz pozbawionej ozdób fasadzie kościoła. Ta wysoka aż po dach ściana, chropawa od wyzierających spod tynku wapiennych bloków, jako tako ociosanych, zwieńczona jest paradną attyką, ową meksykańską espadanią, ażurową od prześwitów wypełnionych sygnaturkami. Symetrię attyki zakłóca dostawiona w ubiegłym wieku wieżyczka zegarowa. Pojedynczą, mroczną, wysoką i bardzo wydłużoną nawę rozświetla rząd ponurych okien poprowadzonych dla bezpieczeństwa wysoko, pod samym sklepieniem wygiętym w kolebkę. Na wszelki wypadek kościół miał spełniać funkcję twierdzy. Bardziej rozwinięte architektonicznie jest prezbiterium sklepione w gotycką rozgwiazdę.
Od strony północnej do kościoła przylega klasztor, w XVII wieku powiększony dwukrotnie, składający się z zabudowań na planie kwadratu ciasno rozplanowanych wokół dwóch wirydarzy. Na piętrze znajdowały się cele zakonników, na parterze sale szkolne i katechetyczne, infirmeria, warsztaty i różne izby związane z działalnością misji, dostępne dla Indian i nie objęte klauzurą. Do pomieszczeń wchodziło się z galerii biegnących wokół wirydarzy, które w tym spiętrzeniu ciężkiego i mrocznego od zacieków budulca stanowiły odskocznię w przestrzeń światła i egzotycznych ogrodów. Z południową ścianą kościoła poprzez baptysterium stykała się otwarta kaplica, w Meksyku bardzo ważna część misyjnego kompleksu. Było to ogromnych rozmiarów pomieszczenie w rodzaju muszli koncertowej, dostojnie przesklepione podług stylu gotyckiego, wsparte na rzędzie kolumn i filarów, zawsze otwarte od frontu. W tym przewiewnym, wychłodzonym po nocy pomieszczeniu o doskonalej akustyce zbierali się tłumnie każdego ranka Indianie na katechezę. Katecheta zajmował miejsce na podwyższeniu w głębi kaplicy, Indianie siadali bezpośrednio na ziemi, twarzą zwróceni ku mówcy. W następnych stuleciach, kiedy masowa chrystianizacja należała już do przeszłości a Indianie stanowili w pełni ludność chrześcijańską, otwarte kaplice zamurowano od frontu i przekształcono w miarę potrzeb lokalnych, w przypadku Izamalu - w kaplicę trzeciego zakonu franciszkańskiego.
By wyrobić sobie jakieś pojęcie o pierwotnym wyglądzie piramidy Papolchac, zniwelowanej przez franciszkanów do poziomu najniższego tarasu i zamienionej w największy na Jukatanie konwent, wspiąłem się na zachowaną do dziś piramidę Kinich-Kakmo, położoną w pobliżu. Dopiero tam, po pokonaniu wysokich schodów na najwyższej platformie wielkości boiska do gry w piłkę, człowiek ze zdumieniem odkrywa istnienie właściwej piramidy, będącej podstawą dla nie istniejącej już świątyni majańskiej. Dopiero tam przychodzi refleksja: nad ogromem pracy prekolumbijskich budowniczych z jednej strony, a z drugiej - nad gorliwością, poświęceniem i determinacją pierwszego pokolenia franciszkańskich apostołów, którzy potęgą sfowa obrócili te monumentalne struktury w niwecz.