przeczytaj o naszych trasach
Te słowa wypowiedziała matka błogosławionych Hiacynty i Franciszka Marto w rozmowie z matką Łucji, która dodała: „Gdy są same, rozmawiają bez przerwy jak wodospad, tak że ani słowa się nie rozumie, chociażby człowiek wytężył słuch. A gdy tylko, kto wejdzie, spuszczają głowy i już słowa nie rzekną. Nie mogę zrozumieć tej tajemnicy”
NARODZINY
Franciszek i Hiacynta byli rodzeństwem, kuzynami Łucji. Oboje przyszli na świat w wiosce Aljustrel koło Fatimy, w powiecie Vila Nova de Ourem, w rodzinie Manuela Pedro Marto i Olimpii de Jesus.Ich ojciec, zwany we wsi „wujkiem Marto”, był człowiekiem poważnym i bogobojnym, cieszącym się w okolicy opinią człowieka uczciwego i pracowitego.
Matka, Olimpia (1870 – 1956), siostra ojca Łucji, była dwukrotnie zamężna. Po raz pierwszy wyszła za mąż w roku 1888 za brata matki Łucji, z którym miała dwóch synów Antoniego i Manuela. Po śmierci pierwszego męża ta prosta, lecz bardzo pobożna kobieta, poślubiła w 1897 roku Manuela Pedro Marto. Z tego związku narodziło się siedmioro dzieci: Józef, Teresa (zmarła w wieku dwóch lat), Florinda (zmarła w 1920 roku w wieku 17 lat), druga Teresa (zmarła w 1921 roku w wieku 16 lat), Jan (który jako jedyny dożył sędziwego wieku – zmarł w 1999 roku) oraz najmłodsi: Franciszek i Hiacynta.
Franciszek Marto urodził się 11 czerwca 1908 roku, Jego siostrzyczka Hiacynta przyszła na świat 11 marca 1910 roku. Oboje, kilka dni po urodzeniu, zostali ochrzczeni w kościele parafialnym w Fatimie.
Franciszek miał twarz okrągłą, regularne rysy i żywe spojrzenie. Spokojne usposobienie odziedziczył po ojcu. Był łagodny i cierpliwy, cichy i zrównoważony, a przy tym niezbyt rozmowny. Wolał słuchać niż mówić, siedzieć spokojnie niż biegać. We wspomnieniach o Franciszku siostra Łucja pisze: „Ja osobiście nie miałam dla niego wiele sympatii, bo jego spokojna natura intrygowała moją zbytnią żywotność”. Chłopiec pragnął ze wszystkimi żyć w zgodzie, nawet jeśli to wymagało rezygnacji z własnych praw. Szczerze lubił zwierzęta, szczególnie zaś małe ptaszki, które karmił własnym pożywieniem i bronił przed okrucieństwem lub bezmyślnością innych dzieci. Ze wszystkich Bożych stworzeń najbardziej jednak kochał ludzi: bez namów ze strony dorosłych i zupełnie bezinteresownie pomagał tym, którzy tego potrzebowali, przede wszystkim osobom starszym, samotnym i niedołężnym. Jak wspomina Siostra Łucja: „Franciszek nie wydawał się wcale być bratem Hiacynty, bo ani był do niej podobny rysami twarzy, ani praktykami cnót. Nie był jak ona uparty i żywy, przeciwnie był spokojny i pobłażliwy. W czasie naszych zabaw, kiedy ktokolwiek odmawiał mu prawa do wygranej, nie upierał się. Ustępował bez oporu (...)”.
Mała Hiacynta przed Objawieniami z 1917 roku była dziewczynką żywego, lecz drażliwego charakteru. Przy najmniejszej dziecięcej kłótni, obrażała się i dąsała. Niemniej jednak już wtedy miała bardzo dobre serce, ufny charakter, który czynił z niej istotę miłą i towarzyską. Najbardziej lubiła śpiewać, tańczyć i miała ku temu wyjątkowe zdolności.
Łucja znała Ewangelie od swojej matki, która zamiast bajek opowiadała dzieciom historie o Męce Pańskiej, Janie Chrzcicielu i wiele innych. Dlatego też już w wieku sześciu lat Łucja znała katechizm na tyle, że ksiądz proboszcz pozwolił jej przystąpić do Pierwszej Komunii (zwyczajowo dzieci dopuszczane były do niej dopiero po ukończeniu 10 lat). Hiacynta i Franciszek pragnęli również przyjąć Pana Jezusa i prosili kuzynkę, aby ich uczyła. Łucja stała się więc pierwszą katechetką dla swych dwojga towarzyszy, którzy uczyli się z nadzwyczajnym zapałem. Kiedy wyczerpała się wiedza Łucji, dzieci uprosiły matkę, aby pozwoliła im chodzić na lekcje katechizmu. Matka początkowo zgodziła się, ale ponieważ kościół był daleko, a dzieci zbyt małe, aby przystąpić do Komunii, cofnęła zgodę.
Aby dotrzymać towarzystwa swej ulubionej kuzynce Łucji, Franciszek i Hiacynta wcześnie zaczęli pasać owce swoich rodziców. Na pastwiskach dzieci miło spędzały czas na wspólnej zabawie. Chłopiec, który nie lubił licznych zgromadzeń ani hałaśliwych gier, grywał na fujarce, a dziewczynki tańczyły, śpiewały i biegały po okolicznych wzgórzach. Czas spędzany na zabawie szybko mijał i małym pasterzom nie wystarczało go na modlitwę. Siostra Łucja opisuje: „Zalecono nam odmawiać po jedzeniu różaniec. Żal nam było każdej chwili, więc wynaleźliśmy dobry sposób szybkiego odmawiania go. Na każdym ziarnku mówiliśmy tylko dwa słowa: Zdrowaś Maryjo, a na końcu dziesiątki, po przerwie też dwa słowa: Ojcze nasz. W ten sposób w mgnieniu oka odmówiliśmy różaniec”.
Wkrótce jednak ta niedbała modlitwa i beztroskie życie dzieci miało się zupełnie odmienić.
DOTKNIĘCIE ŚWIĘTOŚCIObjawienia Matki Bożej między majem a październikiem 1917 roku zostały poprzedzone trzema ukazaniami się Anioła, które miały miejsce w 1916 roku.
Franciszek miał wtedy osiem, a Hiacynta sześć lat. Podczas wszystkich Objawień (zarówno Anioła, jak i Matki Bożej) tylko Łucja mogła widzieć, słyszeć i rozmawiać. Hiacynta widziała i słyszała wypowiadane słowa, zaś Franciszek tylko widział sceny, a treść Objawień znał jedynie z przekazu dziewczynek.
Podczas trzeciego objawienia Anioła, jesienią 1916 roku, udzielił On dzieciom Komunii Świętej, przy czym Łucji dał do spożycia Hostię, zaś Hiacyncie i Franciszkowi – zawartość kielicha.
Anioł powiedział: „Trójco Przenajświętsza, Ojcze, Synu i Duchu Święty, ofiaruję Wam Najdroższe Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo Pana naszego Jezusa Chrystusa, obecnego we wszystkich ołtarzach świata jako zadośćuczynienie za zniewagi, świętokradztwa i obojętności, którymi jest obrażony. (...) Przyjmijcie Ciało i pijcie Krew Jezusa Chrystusa, tak strasznie znieważanego przez niewdzięcznych ludzi, pokutujcie za ich grzechy i pocieszajcie Boga waszego”. Według relacji Siostry Łucji, spośród wszystkich widzeń, których doświadczył Franciszek, to właśnie wywarło na niego największy wpływ. Od tej pory najważniejszym dążeniem chłopca było pocieszanie Pana Jezusa.
Hiacynta po zakończeniu widzeń była całkowicie opanowana pragnieniem nawracania grzeszników. Dziewczynka dramatycznie przeżyła wizję piekła, ukazaną dzieciom podczas Objawień i chciała grzeszne dusze uchronić od kary potępienia. Mawiała: „O piekło! Piekło! Jakże mi żal dusz, które tam idą. Osoby, które tam są, żyją i palą się jak drewno w ogniu. (...) dlaczego Matka Boska nie pokazuje piekła grzesznikom ? Gdyby je zobaczyli, przestaliby grzeszyć, aby tam nie iść. Jak bardzo mi żal grzeszników! O gdybym mogła pokazać im piekło!”
W czasie pierwszego ukazania się 13 maja Matka Boża obiecała zabrać do nieba Łucję i Hiacyntę, o Franku zaś powiedziała, że „musi on najpierw odmówić dużo różańców”. Chłopiec był bardzo szczęśliwy i starał się jak najlepiej wypełnić polecenie Matki Bożej. Od tej chwili często oddalał się od swych towarzyszek. Przywoływany do wspólnej zabawy, podnosił rękę i pokazywał różaniec.
Lubił modlić się w samotności, popadał wtedy w głęboką zadumę, nieomal modlitewny trans, tak głęboki, że zapominał o otaczającym go świecie. Po objawieniach dzieci zostały posłane do szkoły, lecz Franciszek nie bardzo lubił do niej chodzić. Często po drodze wstępował do kościoła i tam pozostawał przez wiele godzin, adorując „Pana Jezusa Ukrytego”, jak nazywali mali Pastuszkowie Najświętszy Sakrament.
Hiacynta po Objawieniach wyzbyła się swych dziecięcych wad. „Hiacynta miała usposobienie zawsze poważne, skromne i miłe, które świadczyło o obecności Boga w całym jej postępowaniu. Właściwość spotykana u starszych ludzi, bardzo cnotliwych. Nigdy nie zauważyłam u niej przesadnej lekkomyślności, ani tak częstego u małych dziewcząt spotykanego zapału do stroju i gier. To dotyczy okresu po objawieniach” pisze we wspomnieniach Siostra Łucja i dodaje: „Również dorośli (...) podziwiali jej postawę, która zawsze była jednakowa: cierpliwa i bez najmniejszej skargi, całkowicie bezpretensjonalna”.
Podczas sierpniowego Objawienia w Valinhos Matka Boża powiedziała ze smutkiem:
„Módlcie się, módlcie się dużo i składajcie ofiary za grzeszników, bowiem wiele dusz idzie do piekła, ponieważ nie ma nikogo, kto by się ofiarował i modlił za nie podczas ich życia.”
Te słowa wywarły głębokie wrażenie na dzieciach. Przejęte wezwaniem Najświętszej Pani do podejmowania umartwień, nie marnowały żadnej ku temu okazji. Początkowo najdotkliwszym cierpieniem było powątpiewanie i nieufność, z jakimi spotykały się dzieci ze strony rodziców oraz miejscowego proboszcza. Rodzice Franciszka i Hiacynty nie byli zbyt surowi i ufali swym dzieciom, wiedzieli bowiem, że nie są one zdolne do kłamstwa. Nie karali ich, nie bili ich (jak to czyniła matka Łucji, usiłując ją skłonić do odwołania „kłamstw”), ani nie pozwalali innym na krzywdzenie dzieci. Jednak mimo obrony ze strony rodziców Hiacynta i Franciszek zostali kilkakrotnie poturbowani i znieważeni przez obcych ludzi. W końcu zaś dzieci uwięziono. W więzieniu w Vila Nova de Ourem, gdzie władze administracyjne powiatu starały się zmusić dzieci do zdradzenia tajemnicy, wykazywały one niezwykły hart ducha. Hiacyncie największą przykrość sprawiała rozłąka z rodzicami. Franciszka najbardziej zasmucało to, że może już więcej nie zobaczyć Matki Bożej. Wszystkie swoje cierpienia ofiarowywali jednak za nawrócenie grzeszników, za Ojca Świętego i jako zadośćuczynienie za grzechy znieważające Niepokalane Serce Maryi. Dzieci nie złamały najsroższe groźby (np. groźba wrzucenia do garnka z wrzącym olejem, który przygotowywano na ich oczach!). Wręcz przeciwnie: przyjęły z radością perspektywę rychłej śmierci widząc w tym fakcie spełnienie zapowiedzi Matki Bożej danej im podczas pierwszego Objawienia. Siostra Łucja opowiada: „Franek powiedział do mnie z radością i głębokim spokojem: Jeżeli nas zabiją, tak jak mówią, szybko znajdziemy się w Niebie. Co za szczęście!”.
Inną ofiarą podjętą przez dzieci z niewiarygodną żarliwością było noszenie powrozu wprost na ciele pod ubraniem. W tym miejscu opis Siostry Łucji jest wstrząsający: „Czy z powodu grubości i szorstkości, czy dlatego, że bardzo zaciskaliśmy go, sprawiał nam on nieznośny ból. Hiacynta tak cierpiała, że nie mogła powstrzymać się od łez”. Podczas wrześniowego Objawienia Matka Boża powodowana macierzyńską troską, kazała im nosić powróz tylko w dzień, a zdejmować w nocy. Jednak Franciszek nosił go stale, dopiero tuż przed śmiercią oddał go Łucji, mówiąc: „Weź to, zanim mama zobaczy”.
Prócz noszenia powrozów, dzieci biczowały nogi pokrzywami, spędzały całe godziny na modlitwach na klęczkach, pochylone do ziemi. Odmawiały sobie również południowego posiłku (oddawały go najpierw swoim owcom, a potem biednym dzieciom), co praktycznie oznaczało ścisły post od świtu do zmierzchu. Powstrzymywały się od jedzenia łakoci (winogron, rodzynków, fig), żując – dla większego umartwienia – zielone figi i gorzkie żołędzie. Siostra Łucja pisze: „Przyzwyczailiśmy się również ofiarowywać Panu Bogu od czasu do czasu umartwienie polegające na powstrzymywaniu się od picia przez 9 dni, a nawet przez cały miesiąc. Kiedyś umartwialiśmy się w ten sposób w sierpniu, w czasie upałów.”
Szczególną ofiarą składaną przez Hiacyntę w czasie odpustów i karnawału było wyrzekanie się tańca, który nade wszystko lubiła.
ŚMIERĆPo wszystkich dobrowolnych i przymusowych cierpieniach przyszło wreszcie to ostatnie, największe – choroba i śmierć. Franciszek i Hiacynta padli ofiarą szalejącej wówczas w Europie epidemii grypy „hiszpanki”. Franek zachorował w październiku 1918 roku. Po krótkiej poprawie choroba wróciła przed Bożym Narodzeniem i trwała do dnia śmierci 4 kwietnia 1919 roku. Tuż przed śmiercią chłopiec wyspowiadał się i przyjął Komunię świętą. Powiedział wtedy do swojej siostry: „Dzisiaj jestem szczęśliwszy niż ty, bo mam w sobie «ukrytego Pana Jezusa»”.
Franciszek zmarł mając 10 lat i prawie dziewięć miesięcy. Łagodność jego śmierci wywarła głębokie wrażenie na wszystkich, którzy wtedy byli przy nim. Jego ojciec powiedział z prostotą: „Umarł uśmiechając się”. Franciszek został pochowany 5 kwietnia 1919 roku w skromnym grobie na parafialnym cmentarzu w Fatimie. Siostra Łucja wspomina: „Chodziłam na cmentarz, gdy był otwarty i siadywałam przy grobie Franka lub przy grobie mojego ojca, spędzając tam długie godziny... Trudno opisać jak cierpiałam. Jest to cierń, który przenika ciągle moje serce i po tylu latach. Jest to wspomnienie, które dotyka wieczności”.
Hiacynta z wielką cierpliwością i rezygnacją dźwigała krzyż swojej choroby przez półtora roku.
Ludzie, którzy ją odwiedzali odnosili wrażenie, że mają do czynienie z osobą świętą. Starała się nikomu nie przeszkadzać, nie okazywała bólu, aby nie martwić rodziców. Matka Boża uprzedziła ją o oczekujących ją cierpieniach, z których największym było dla dziewczynki rozstanie z bliskimi: rodzicami i Łucją. Siostra Łucja tak opisuje zwierzenia Hiacynty: „Matka Boża powiedziała mi, że pojadę do Lizbony do innego szpitala, że już więcej ciebie nie zobaczę ani moich rodziców. Powiedziała też, że nacierpiawszy się bardzo, umrę zupełnie sama. Ale nie mam się martwić, bo Ona przyjdzie po mnie i weźmie mnie do Nieba”
W lipcu i sierpniu 1919 Hiacynta przebywała w szpitalu w Vila Nova de Ourem. Potem wróciła do domu, lecz choroba – ropne zapalenie opłucnej – przybierała na sile. 21 stycznia 1920 roku zabrano ją do szpitala do Lizbony. Tam umieszczono ją początkowo w sierocińcu Cudownej Matki Bożej, gdzie przebywała 12 dni. Następnie przyjęto dziewczynkę do szpitala Dona Estefania, gdzie była operowana 10 lutego. W czasie pobytu w szpitalu Hiacynta miała kilka prywatnych objawień Matki Boskiej.
20 lutego 1920 roku wieczorem Hiacynta powiedziała, że źle się czuje i że umrze. Na jej prośbę przybył do niej ksiądz, aby ją wyspowiadać. Obiecał też przynieść jej Wiatyk nazajutrz. Hiacynta zmarła jednak nie doczekawszy następnego dnia. W ostatnich chwilach życia Hiacynty nie było przy niej nikogo. Jej ciało przeniesiono do pobliskiego kościoła Świętych Aniołów i tam przebywało do 24 lutego, skąd przeniesiono je do rodzinnego grobowca barona de Alvaiazera. Po 15 latach, 12 września 1935 roku otwarto trumnę. Stwierdzono, że ciało Hiacynty pozostało nietknięte. Tego samego dnia zostało przeniesione na cmentarz w Fatimie, gdzie pozostawało do 30 kwietnia 1951 roku. 1 maja 1951 roku ciała Hiacynty i Franciszka zostały złożone Bazylice fatimskiej.
Procesy kanonizacyjne Franciszka i Hiacynty Marto rozpoczął w 1952 r. bp José Alves Correia da Silva. Pierwszy etap procesu diecezjalnego w sprawie uznania heroiczności cnót rozpoczął się 30 kwietnia 1952 r., a zakończył: 2 lipca 1979 r. – w części dotyczącej Hiacynty, a 3 sierpnia 1979 r. – w części dotyczącej Franciszka.
W 1979 r. procesy zostały przekazane do Rzymu. Positio zredagowano w 1988 r.
13 maja 1989 r. Jan Paweł II podpisał Dekret o heroiczności cnót Franciszka i Hiacynty Marto. 22 czerwca 1999 r. został zatwierdzony cud, który otworzył drogę do beatyfikacji.
W Roku Jubileuszowym – 13 maja 2000 r. w Fatimie papież Jan Paweł II beatyfikował Franciszka i Hiacyntę. Po raz pierwszy w historii Kościoła zostały beatyfikowane tak małe dzieci nie będące męczennikami.
Biskup diecezji Leiria – Fatima, Serafim de Sousa mówił:
„Ojciec Święty wynosząc w tym momencie historii Hiacyntę i Franciszka do chwały ołtarzy, docenia dzieci i młodzież. Wskazuje model do naśladowania: dwoje pełnych życia i energii dzieci, które cechuje jednocześnie bogate życie duchowe. Modlą się i dostrzegają głęboki sens cierpienia, czyniąc gesty miłosierdzia”.
Ojciec Święty Jan Paweł II w homilii beatyfikacyjnej powiedział:
«Wysławiam Cię, Ojcze, że objawiłeś te rzeczy prostaczkom». Wysławianie Jezusa przybiera dziś uroczystą formę beatyfikacji dwojga pastuszków — Franciszka i Hiacynty. Przez ten obrzęd Kościół pragnie jak gdyby postawić na świeczniku te dwie świece, które Bóg zapalił, aby oświecić ludzkość w godzinie mroku i niepokoju. Niech rozjaśniają one drogę tej niezmierzonej rzeszy pielgrzymów i wszystkich, którzy towarzyszą nam za pośrednictwem radia i telewizji. Niech tych dwoje będzie przyjaznym światłem, oświetlającym całą Portugalię, a w szczególny sposób tutejszą diecezję Leiria-Fatima.