sanktuaria w Polsce

Szymanów
Aneta Zielińska

„Maryjo! Ty jesteś Gwiazdą naszą, otuchą, nadzieją, siłą naszą. Miłosiernaś a przemożna i cóż jest, czego byś nie otrzymała? Do Ciebie uciekać się, to mieć zwycięstwo. Ciebie się trzymać, to nie zbłądzić w najzawilszym labiryncie życia. Ciebie kochać, to zdobyć Syna Twego” (bł. Marcelina Darowska).

Jadąc do Szymanowa, wspominałam dawne czasy, kiedy byłam tam po raz pierwszy. Wtedy z nieba lał się żar. Teraz zapowiadało się raczej na deszcz. Kiedy przekroczyłam bramy klasztoru, spadły pierwsze krople. Pobiegłam w kierunku wejścia i wpadłam zdyszana na korytarz. Dwie siostry zakonne ubrane w białe habity uśmiechnęły się do mnie i spojrzały w kierunku furty. Siedziała tam siostra, której twarz wydała mi się znajoma. Po krótkiej rozmowie wiedziałyśmy już obie, że studiowałyśmy razem na jednym roku. Tak dobrze nam się gawędziło, że prawie nie zauważyłyśmy matki przełożonej, która zaśmiała się z naszej przygody: „Góra z górą się nie zejdą, a człowiek z człowiekiem zawsze”.

To zgromadzenie jest dla Polski

O historii zgromadzenia opowiadała mi s. Bernarda. Patrzyłam na nią z podziwem. Ma lata mojej babci, a więcej w niej życia niż we mnie – myślałam. Taka Matka Teresa – tyle że z Szymanowa.

S. Bernarda pamięta jeszcze lata, kiedy główna siedziba Zgromadzenia Sióstr Niepokalanego Poczęcia NMP mieściła się w Jazłowcu, 200 kilometrów na południe od Lwowa. Widać, że lubi mówić o historii. Słucham więc w milczeniu...

Zgromadzenie zostało założone w Rzymie w 1857 roku. Miało służyć – i służy! – moralnemu odrodzeniu świata przez wychowanie młodego pokolenia kobiet świadomych swych chrześcijańskich obowiązków wobec Kościoła, rodziny i społeczeństwa, a także szerzeniu czci Niepokalanej. M. Marcelina Darowska w 1863 roku przeniosła zawiązującą się między Polonią włoską wspólnotę do Jazłowca na Podolu. Tam też otworzyła pierwszą szkołę dla dziewcząt. Siostry same nauczały, same układały program, same przepisywały ręcznie podręczniki. „Nikt wtedy o komputerach nie myślał” – śmieje się s. Bernarda.

W szkole elementarnej uczyły się dzieci polskie i ruskie, w szkole średniej z internatem – dziewczęta z całej Polski, podzielonej jeszcze granicami zaborów.

Pani Jazłowiecka

Gdy weszłam do nowej przeszklonej kaplicy, blask aż zakłuł mnie w oczy. Najpierw myślałam, że to z powodu ciemności, jakie panowały w korytarzu, ale kiedy podeszłam bliżej, wszystko zrozumiałam. Biała Pani z pochyloną głową patrzyła na przybywające na Anioł Pański białe siostry. Widok godny uwiecznienia.

Siostry cieszą się, że dało się pogodzić piękno z nowoczesnością.

Historia Jazłowieckiej Madonny rozpoczęła się w Rzymie w 1882 roku. Figura wyszła spod dłuta Tomasza Oskara Sosnowskiego, emigranta po powstaniu styczniowym. Posąg o wysokości 170 cm na 24-centymetrowej podstawie został wykonany z białego marmuru kararyjskiego. Sosnowski kochał Matkę Bożą, nic nie wziął za pracę, tylko za materiał.

M. Marcelina dostrzegła w twórczości tego artysty ponadczasowe wartości duchowe. Zwróciła się więc do niego, bo zależało jej, by młodemu pokoleniu ukazać Najświętszą Maryję Pannę w takiej postaci, „która by pociągała do modlitwy, rozgrzewała i podnosiła serca do Boga, budziła poczucie piękna i rozwijała zamiłowanie sztuki”.

Najświętsza Panna, ze złożonymi na piersiach rękoma i delikatnie pochyloną głową, przeżywa tajemnicę Zwiastowania. Rozważa Boże słowa może przekazane przed chwilą przez Anioła. Maryja w pokorze poddaje się woli Bożej. Gestem rąk jakby uciszała zachwyt serca, pod którym poczęło się życie. Jednocześnie jednak idzie, a stopą miażdży głowę węża.

Koronacja

Dramatyczne wydarzenia przyniosły dwie straszliwe wojny. 11 lipca 1919 roku Jazłowiec stał się terenem trzydniowej bitwy armii polskiej. Zwycięski 14. Pułk Ułanów przybrał odtąd miano Jazłowieckich, przypisując Matce Bożej swój pierwszy sukces i Jej modlitwie powierzając poległych.

Miłość do Matki Bożej rozszerzała się przez dziewczynki, które ukończyły szkołę i przez ułanów, którzy obrali Ją na swoją Hetmankę. Kiedy już Biała Pani była powszechnie znana i czczona, wystąpiono do Rzymu z prośbą o koronację figury. Papież Pius XII odpowiedział na tę prośbę w następujący sposób: „Z łaskawości na to pozwalamy, nie wątpiąc ani na chwilę, że święte te czynności spełnią się dla dobra religii i na duchowy pożytek całego tego katolickiego narodu”.

Uroczystej koronacji posągu w imieniu Ojca Świętego dokonał 9 sierpnia 1939 roku kardynał August Hlond, prymas Polski.

Siostra Bernarda na chwilę milknie. Podejrzewam, że chodzi jej o datę koronacji – sierpień 1939 roku – kilka tygodni przed wybuchem II wojny światowej. Mam rację, siostra ciągnie dalej...

„Chłopcy poszli na wojnę do centralnej Polski. Siostry zostały same. Trudno mówić o tym, co się działo, gdy wpadli Sowieci. Kradli, niszczyli, mówili, że nas rozstrzelają, potem powiedzieli, że nas wywiozą na Syberię. Było bardzo ciężko...”

Siostry wytrzymały w Jazłowcu tylko do końca maja 1946 roku. Wyruszyły w daleką drogę smutne, że zostawiają figurę.

Historia jak baśń

Kiedy z ust mojej rozmówczyni padło imię s. Marianny, twarz zakonnicy wyraźnie się ożywiła. Zaczęła mówić szybciej, żywo gestykulując. Jak się okazało, s. Bernarda znała osobiście s. Mariannę. Całe opowiadanie o młodziutkiej siostrze wydaje się nieprawdopodobne. Właściwie można tu mówić o cudzie...

Kiedy zakonnice odchodziły z Jazłowca, młoda siostra Marianna rozpłakała się. Urodziła się w Jazłowcu i Matkę Bożą znała i kochała od dziecka. Nie chciała odchodzić bez figury, ale kto udźwignie tonę? Ubłagała matkę przełożoną, która pozwoliła jej zostać. Kiedy siostry poszły, Marianna spotkała oddział Sowietów i w geście rozpaczy poprosiła ich o pomoc. Brygadzista grupy spojrzał na nią i rzekł: „Proszę siostry! Ja jestem Polak, katolik. Ja tych chłopców wezmę i my siostrze pomożemy!” Weszli do kaplicy, owinęli Matkę Bożą kocem, obwiązali łańcuchami i spuścili na ziemię. Na tym ich pomoc się zakończyła. Wrócili do swojej pracy. Marianna znowu została sama z figurą na podłodze, której nie mogła ruszyć nawet na milimetr. Zaczęła szukać pomocy, ale w Jazłowcu byli sami Sowieci, a Polacy ukrywali się przed wrogiem. Po długich poszukiwaniach znalazła jednego gospodarza, który zlitował się nad losem figury i zmartwionej siostry. Razem zbili skrzynię z desek. Włożyli do niej figurę i na furmance przewieźli Matkę Bożą 23 kilometry do Czortkowa. Nieustępliwa s. Marianna uprosiła sowieckich kolejarzy, którzy doczepili do pociągu bydlęcy wagon i wsadzili do niego Najświętszą Panienkę. W ten sposób – przez miesiąc – Matka Boża w skrzyni i s. Marianna obok telepały się w wagonie, który podskakiwał, przechylał się, był odczepiany i doczepiany do rozmaitych pociągów, aż dojechały do Szymanowa. Tu z pomocą przyszli bracia franciszkanie z Niepokalanowa. Na wozie dowieźli figurę do klasztoru. Kiedy jeden z braci otwierał wieko skrzyni, wszyscy zamarli, gdyż wypadło z niej coś białego. Okazało się, że była to poducha, którą s. Marianna wepchnęła przed podróżą.

Matka Boża dojechała do Szymanowa bez jednej rysy, bez żadnej skazy, bez jednego odłamka. „Nie wiadomo – s. Bernarda rozkłada ręce – czy Niepokalana z nieba pomagała, czy też Pan Jezus taką łaskę Jej uczynił. Ja się dowiem niedługo, a wy za sto lat” – dodaje żartem po chwili.

Figura przyjechała do sióstr 24 czerwca 1946 roku. Jako pierwszy pątnik do Białej Pani przybył prymas Polski kard. August Hlond. Mówił wtedy, że „stanięcie Jej tu, u progu stolicy, nie dzieje się bez myśli Bożej”.

Cudowna statua Pani Jazłowieckiej stanęła w prowizorycznej kaplicy, ale pielgrzymi znaleźli do niej drogę. Do sanktuarium przybywa coraz więcej czcicieli Matki Bożej. W 1997 roku powstał projekt rozbudowy szkoły i sanktuarium w Szymanowie. Realizację tego przedsięwzięcia rozpoczęto w 1999 roku. Moja wizyta przypadła w tydzień po uroczystościach przeniesienia statuy Najświętszej Maryi Panny do nowej kaplicy. Teraz piękno oblicza Maryi podkreśla piękno otaczających ją murów.

Szkoła w Szymanowie

W pokoju siostry dyrektorki stoi zdjęcie śpiącego niemowlęcia o różowej twarzyczce. To „dziewczynki” przesyłają zdjęcia swoich pociech. „Pamiętają o nas, piszą, odwiedzają” – mówi s. Wawrzyna.

Pokój dyrektorski w niczym nie przypomina podobnych pokoi z czasów, kiedy ja chodziłam do szkoły. Koło biurka zamiast obowiązkowego czerwonego dywanika stoi stół, przy którym siostra Wawrzyna opowiada o swoich podopiecznych. Nad dyrektorskim biurkiem wisi krzyż.

Szkołę w Szymanowie ukończyła m.in. Antonina Krzysztoń, przez kilka semestrów uczyła się w niej Beata Tyszkiewicz. Innych znanych nazwisk siostra nie podaje, ale zapewnia, że wiele dam sceny artystycznej i politycznej uczestniczyło w zajęciach u niepokalanek.

W roku 2001/2002 w zajęciach szkolnych w liceum i gimnazjum uczestniczyło ponad 200 dziewcząt. Większość mieszka w internacie. Z tego wynika, że same pragnęły zrezygnować z dotychczasowego stylu życia, zdecydowały się na rozłąkę z domem, aby móc się uczyć w liceum w Szymanowie.

Najwidoczniej nauka przynosi efekty, gdyż wśród dziewczynek wiele jest laureatek konkursów humanistycznych i sportowych. S. Wawrzyna śmieje się, mówiąc, że szkoła w Szymanowie jest jedną z najbardziej usportowionych w powiecie sochaczewskim. Lekcje wychowania fizycznego prowadzone przez siostry są prawdziwą szkołą gracji. Składa się na nie taniec, lekka atletyka, gry zespołowe, gimnastyka artystyczna, pokazy dla rodziców.

Nie jest łatwo się dostać do szkoły w Szymanowie. Siostry przyjmują świadectwa, na których są tylko czwórki i piątki. Dodatkowo przeprowadzają egzaminy wstępne.

Szkoła życia

Niektórzy mówią o szymanowskim liceum, że jeśli się tam wytrzymało, to wytrzyma się w najbardziej ekstremalnych warunkach. Siostra dyrektorka nie zaprzecza tej opinii. Z pokorą przyznaje, że wzięcie odpowiedzialności za dwieście dorastających kobiet łączy się z obowiązkiem nauczenia ich porządku i dbania o dobro swoje i koleżanek. Dziewczynki zmywają po posiłkach, sprzątają klasy, piorą swoje mundurki, uczą się organizacji pracy. Życie wymaga dojrzałości. Dziewczynki wychodzące ze szkoły muszą umieć poradzić sobie z najróżniejszymi problemami i sytuacjami. Dzięki kontaktom w szkole szymanowskie dziewczęta startują w życie dobrze przystosowane.

Testament Matki Marceliny Darowskiej

„Jedno wam jeszcze najszczególniej polecam: kochajcie, czcijcie duszą i sercem, słowy i czynami Niepokalaną Matkę naszą Maryję. Trzymajcie się Jej wiernie i niezachwianie we wszystkich chwilach i kolejach życia waszego. Na początku i u kresu prac waszych, waszej doczesnej pielgrzymki. Garnijcie się do Niej w uciskach i trudnościach, a Ona was wspomoże; oddawajcie się Jej w pokusach, opuszczeniach i oschłościach, a Ona was usilni i z Panem Jezusem zbliży (...). Pamiętajcie zawsze, żeście Jej dziećmi, że z was chwała się Jej należy. Uczcie drugich Ją miłować, do Niej się uciekać, a nieba im przychylicie...”

nasze trasy terminy kraje przeczytaj o naszych trasach