święci

Św. Józef
O. Aleksander Jacyniak

Ewangelista Mateusz powiedział o Józefie, że był człowiekiem prawym (por. Mt 1,19). Właśnie prawość serca Józefa potęguje dramat jego sytuacji. Prawość to jedno z najpiękniejszych określeń spośród tych, które język Biblii odnosi do człowieka. Słowem „prawy” określa się także kogoś, kto dokładnie, rzetelnie, całkowicie wypełnia Prawo.

Józef, skoro dowiedział się, że jego żona jest brzemienna, mając pewność, że nie on jest ojcem dziecka, był zobowiązany oskarżyć ją prawnie. Gdyby zaakceptował brzemienność Maryi, naruszyłby Prawo, wprowadzając do rodu Dawida nieślubne dziecko. Jeśli natomiast tego nie uczyni, Maryja będzie oskarżona publicznie o cudzołóstwo i prawdopodobnie skazana na ukamienowanie, jakże bowiem udowodni swoją niewinność? Głęboki spokój Maryi wprawdzie potwierdzałby Jej niewinność, ale Jej milczenie wskazywałoby zarazem na brak wystarczających dowodów.

Józef wiedział, że Galilejczycy są w tej kwestii nieugięci. Być może nawet widział ukamienowanie cudzołożnej kobiety w swoim miasteczku, w którym przecież byli ludzie o niskich instynktach, skoro pewnego dnia mieszkańcy Nazaretu w gniewie będą chcieli samego Jezusa strącić ze zbocza górskiego. Już może wyobrażał sobie, jak mężczyźni chwytają Maryję, prowadzą na strome zbocze i nakazują rzucić się w dół, a gdyby nie zechciała tego zrobić, sami Ją spychają. Potem wszyscy chwytają kamienie. Jeśli tam, w dole, Ona zacznie się poruszać, dobiją Ją kamieniami i pozostawią ciało na pastwę ptaków i dzikich zwierząt.

Nie, tak nie mógł postąpić. Mógł natomiast opuścić ją potajemnie. Wszyscy będą myśleli, że jest złym człowiekiem: wykorzystał młodziutką, niewinną dziewczynę i porzucił, gdy Ona tak bardzo potrzebowała ciepła, opieki i wsparcia. Wszyscy będą obwiniać Józefa i nikt nie powie złego słowa o Maryi i Jej dziecku. Prawo nie zostanie naruszone. Ale i w tym wypadku Józef musiałby dać żonie list rozwodowy, w którym powinien wspomnieć o przyczynach swej decyzji. A jakie racje mógł podać, by nie skłamać? A więc i to wyjście nie było dobre...

Jak długo mogły trwać te rozterki w sercu Józefa? Tydzień? Może kilka tygodni? Były to straszne dni – przecież kochał tę dziewczynę, ale nie mógł miłości postawić ponad nakazy Prawa Mojżeszowego, nie mógł w imię miłości pogwałcić Prawa.

Jeszcze trudniejsze były te dni dla Maryi. Czy Józef uwierzy w coś, w czym nie ma absolutnie nic z ludzkiej logiki? Najgłębsze spotkania z Bogiem są tak przesycone Bożą tajemnicą, że żadne ludzkie słowa nie nadają się, by je opisać. Jedynym wyjściem było więc milczenie przepojone głęboką wiarą, że sam Bóg zechce wytłumaczyć to, co po ludzku niewytłumaczalne.

Milczała Maryja i milczał Józef. Było to milczenie niełatwe. Oboje głęboko wierzyli w Boga, ale czy Bóg może wymagać ciągłego poruszania się w ciemnościach? Był to czas próby ich wiary w Boga ciągle odkrywanego jako większy. Dopiero wtedy Józef mógł pojąć tajemnicę, która była dla niego powodem tak wielu rozterek.

Jak dokonało się wyjaśnienie tego, co niezrozumiałe, nielogiczne, nieprawdopodobne? Józefowi została objawiona jeszcze większa tajemnica. Nie było więc żadnej pewności, logicznej jasności. Tajemnicę wyjaśniała jeszcze większa tajemnica: ...nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów (Mt 1,20–21). Przesłanie posłańca Bożego jest jasne: chociaż nie ty jesteś Jego ojcem, właśnie ty nadasz Mu imię.

Nadanie komuś imienia w świecie biblijnym określało życiową misję człowieka. Imię pojmowano jako objawienie, ukonkretnienie w odniesieniu do danego człowieka woli Bożej. Oto Józef miał nadać imię komuś, kto będzie realizował misję tak wielką, że ani umysł, ani serce Józefa nie były jej w stanie pojąć.

Trudna sytuacja z początków wspólnego życia Maryi i Józefa może nas pouczyć o tym, że mogą być pewne sprawy niewytłumaczalne w danej chwili i trzeba czasu, cierpliwości, dużej wiary w pierwotną dobroć człowieka (nawet jeśli wszystko czy wiele świadczyłoby na jego niekorzyść), by wszystko pojąć. Gdy słowa ludzkie okazują się zbyt małe, by coś dokładnie wytłumaczyć, bardzo istotna jest komunikacja pozawerbalna. Za pomocą słów przekazujemy przecież zaledwie część tego, co w ogóle komunikujemy innym. Większość przekazujemy wyrazem twarzy i oczu, gestami, milczeniem itd. Komunikacja pozasłowna może uświadomić, jak skończone, zawodne, małe, a czasem i niepotrzebne są słowa, by porozumieć się z drugim człowiekiem.

Początkowy kryzys wspólnego życia Maryi i Józefa był jedynie preludium wielkich prób. Po pierwszej przyszły bowiem następne. Gdy wysłannicy Boga odeszli, zaczęło się zwykłe życie pełne trosk biednych ludzi, życie tak bardzo szare, że Maryja i Józef mogli pytać: Czy Bóg, który jak huragan wtargnął w ich życie, pozostawił ich samych w tak bardzo ważnym i trudnym okresie, gdy oczekują narodzin Syna Bożego? Maryja w dziewiątym miesiącu ciąży musiała się udać wraz z Józefem na spis ludności do odległego Betlejem, krętymi, wąskimi, wyboistymi drogami.

Podczas tego podróżowania musieli zatrzymywać się na noc w gospodach, gdzie było wielu innych podróżnych. Podróżni mieli do dyspozycji po prostu teren ogrodzony dość wysokim murem, z jednym wejściem. Wewnątrz, wzdłuż muru, biegło zadaszenie, niekiedy także ściany odgraniczały kilka malutkich pomieszczeń. To była cała gospoda. Zwierzęta na środku placu, podróżni zaś pod zadaszeniem, wzdłuż murów, gdy zaś zabrakło miejsca, pośród zwierząt, pod gołym niebem. Osobne pomieszczenia były dla zamożnych, którzy mogli płacić. Oczywiście im więcej było podróżnych, tym wyższa była cena. Pośród tego mrowia ludzkiego handlowano, dobijano targów, przygotowywano posiłki, załatwiano potrzeby fizjologiczne itd. ¹ W Betlejem albo nie chciano przyjąć rodzącej, albo Maryja z Józefem woleli poszukać spokojniejszego miejsca, nawet jeśli miałaby to być grota dla zwierząt wykuta w skale. Tak oto Pan wszechświata, Ten, przez którego i dla którego wszystko zostało stworzone, rodził się jako nędzarz. Dlatego słusznie napisał José L. M. Descalzo, iż było szaleństwem, że Bóg rodził się jako człowiek u wrót miasteczka zupełnie na Niego zamkniętego².

Nowe, zupełnie niespodziewane doświadczenie pojawiło się 40 dni później, podczas ofiarowania niemowlęcia (jako pierworodnego syna) w świątyni. Z ust Symeona Maryja usłyszała wówczas: Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu i na znak, któremu sprzeciwiać się będą – a Twoją duszę miecz przeniknie (Łk 2,34–35). Dotychczas wszystkie zapowiedzi były przepojone radością: anioł Gabriel zwiastował, że Syn będzie Królem, Mesjaszem, ale Symeon dodaje, że będzie także Sługą Cierpiącym, o którym prorokował Izajasz. Oto druga twarz Mesjasza, o której Izrael nie bardzo chciał pamiętać. Jezus będzie znakiem sprzeciwu i podziału. A Maryja i Józef będą w centrum tego wszystkiego. Descalzo pisze, iż Symeon był niemal okrutny wobec tej młodziutkiej Matki: „Po co uprzedzać o nadejściu cierpienia? Smutek oczekiwany dwadzieścia lat to dwadzieścia lat smutku. (...) Już nigdy nie będzie mogła kontemplować spokojnie swego dziecka. Patrząc na jego rumieniącą się twarz, będzie w niej widzieć oblicze dojrzałego Jezusa poszarpane od uderzeń i pokryte plwocinami. Symeon, wbijając miecz w horyzont jej życia, wbił go w każdy zakątek jej duszy. Po co to niepotrzebne okrucieństwo?” (s. 153).

Być może Maryja i Józef stawiali sobie pytanie, które pozostawało bez odpowiedzi: Czy to naprawdę konieczne? Czy nie można zbawić ludzi w inny sposób? Czyżby Maryja do przejścia przez tę próbę musiała dorastać wraz ze wzrastaniem Syna?! Descalzo pisze: „Wracali do Betlejem w milczeniu. Wydawało się, że droga nie ma końca. Od czasu do czasu spoglądała na twarz śpiącego dziecka. Ale nie odnajdywała w niej nic nowego. Twarz dziecka, nic więcej. Dziecko, które spokojnie spało. Ale w rzeczywistości nie widziała jego twarzy. Widziała tylko miecz na horyzoncie. Miecz (...) wielki i skrwawiony, miecz tak pewny, jak zło ludzi, tak pewny jak wola Boga. Kiedy przybyli do Betlejem, bała się, że ludzie zaczną pytać, jak to możliwe, by ta dziewczyna tak się postarzała podczas kilku godzin podróży do Jerozolimy” (s. 154).

Jeszcze nie ochłonęli po zatrważającym proroctwie w świątyni jerozolimskiej, gdy Józef otrzymał wiadomość, że muszą uciekać do Egiptu, gdyż Herod czyha na życie Dziecka. Królewscy żołnierze na koniach w ciągu kilku minut mogli pokonać niewielką odległość z Jerozolimy do Betlejem. Nie było czasu na zastanawianie się. Trzeba było natychmiast uciekać, nie pozostawiając śladów. W trwodze i nocą, krętymi ścieżkami wydeptanymi przez ludzi i zwierzęta. „Iść nocą przez te wertepy – a Józef na pewno nie był ekspertem w geografii – oznaczało ciągle błądzić, iść i wracać (...), nie wiedząc, w którą stronę naprawdę trzeba pójść – pisze Descalzo. – Z dobrym przewodnikiem pokonaliby tę odległość w 6–8 dni. Skoro jednak szli nocą, bez mapy, bez dokładnej orientacji, ich droga musiała być bardzo długa, zwłaszcza że – po przekroczeniu Gazy – znaleźli się na pustyni. Nikt wówczas nie odważał się iść na pustynię w pojedynkę. W Gazie czekano, aż uformuje się karawana, gdyż w większej grupie łatwiej było uniknąć zagrożeń, które niosły ze sobą piasek, pragnienie i słońce. Nie jest jednak prawdopodobne, żeby Maryja i Józef mogli sobie pozwolić na luksus oczekiwania. Gaza stanowiła jeszcze terytorium Heroda, więc póki nie dotarli do ziemi egipskiej, nie mogli czuć się bezpieczni. Zrobili niezbędne zapasy – złoto mędrców okazało się teraz opatrznościowe – i weszli między piaszczyste wydmy” (s. 173–174).

Czy podczas tego samotnego podróżowania po pustyni – będącego odzwierciedleniem podążania narodu wybranego do Egiptu i z powrotem – Maryja i Józef nie bali się, że brak wody i słońce osiągną to, czego nie osiągnęły miecze Herodowych żołnierzy? A potem, gdy dotarli do Egiptu, gdzie zamieszkali? Jak przeżywali spotkanie z obcą kulturą, mentalnością, religią? Jak się porozumiewali z Egipcjanami? Podzielili tułaczy los ubogich uciekinierów, cudzoziemców. A potem, po śmierci okrutnego Heroda, znów czekał ich powrót przez pustynię do ubogiej rzeczywistości w Nazarecie, by tam zaczynać wszystko od początku. Nie wrócili do Betlejem, bo ktoś mógłby sobie przypomnieć: to przecież ci, którzy zniknęli przed samą rzezią niemowląt, a więc coś wiedzieli, ktoś ich uprzedził, a jednak nie powiadomili innych... Oczywiście Maryja z Józefem nie mogli nawet przypuszczać, jaka tragedia spotka Betlejem.

Czas naszej refleksji wpisanej w przełom tysiącleci może być zachętą do rozważania niełatwych początków wspólnego bytowania Maryi i Józefa, a następnie różnych prób i doświadczeń, które teraz przechodzimy. Możemy dotknąć takich spraw, jak nasze rozterki, wahania, dylematy pośród wielu sprzeczności, relacje z innymi ludźmi (nieporozumienia, niedomówienia, domysły, przypuszczenia i fałszywe słowa), dramat zepchnięcia Boga na peryferie życia, tak jak na peryferiach rozpoczynał swe życie Jezus; dramat cierpienia fizycznego i duchowego; wreszcie dramat naszych pustyń, gdy jedynym drogowskazem jest bezgraniczne zaufanie Bogu.

Taka refleksja egzystencjalna wpisana w polską współczesność jest nam z pewnością potrzebna.